Trasa: Kuźnice – Śpiąca Góra – Polana Kalatówki – Czerwona Przełęcz – Strążyska Polana – Dolina Strążyska
Ostatni weekend września miał być dla mnie kolejnym spędzonym w Tatrach. Tym razem jechałem samodzielnie, a plan miałem następujący. W sobotę, ze względu na zapowiadane niskie zachmurzenie które by uniemożliwiało widoki, miałem odpuścić sobie wyższe partie Tatr i przejść Ścieżką nad Reglami z Kuźnic do Doliny Kościeliskiej, a następnie przez Dolinę Chochołowską do schroniska na Polanie Chochołowskiej, gdzie miałem przenocować na „glebie”. Natomiast w niedzielę, która według prognoz miała być piękna, miałem uderzyć na Wołowiec, Rakoń i Grzesia (paliło mnie aby wejść na nie ponownie odkąd moja pierwsza wizyta na tych szczytach, 3 września, okazała się niezbyt udana z powodu niskich chmur i mgły), a potem przejść przez Dolinę Bobrowiecką i Oravice do Witowa. Przynajmniej taki był plan – a rzeczywistość okazała się zupełnie inna ;)
Rozpocząłem wszakże wycieczkę planowo, o 11:30 w Kuźnicach. Góry były szczelnie przykryte przez gęste chmury, czego się tego dnia spodziewałem. Nie spodziewałem się natomiast, że będzie padać. Nie był to intensywny deszcz, ale rzecz jasna wolałbym żeby go nie było. Trudno. Ruszyłem niebieskim szlakiem w strony Kalatówek, a po drodze postanowiłem jeszcze odbić żółtym szlakiem na Śpiącą Górę. Przejście do końca żółtego szlaku i z powrotem było kwestią 30-40 minut. Na Śpiącej Górze mieści się klasztor Albertynów, widoczny na poniższym zdjęciu:
Po odwiedzeniu klasztoru Albertynów kontynuowałem wędrówkę niebieskim szlakiem, ale tuż przed Kalatówkami odbiłem w górę Ścieżką nad Reglami. Przewędrowałem nią aż na Czerwoną Przełęcz i dalej do Doliny Strążyskiej. Nie ma co się rozpisywać o tej wędrówce, gdyż nie było widać absolutnie nic. Tylko mgła i padający z coraz większą intensywnością deszcz. Jedyne co warto było sfotografować to występujące gdzieniegdzie ciekawe formacje skalne.
Wędrówka do sympatycznych nie należała, gdyż byłem przemoknięty i musiałem bardzo uważać na śliskie kamienie na szlaku. Schodząc z Czerwonej Przełęczy otrzymałem telefon od mojego kolegi Olka z Bielska-Białej, z pytaniem jakie mam plany na następny dzień. Powiedziałem mu że idę na Wołowca i umówiliśmy się że dojedzie do mnie nazajutrz rano samochodem. Rozłączyliśmy się, poszedłem dalej w stronę Doliny Strążyskiej. Przyjemności z tej wędrówki nie czerpałem absolutnie żadnych. Nagle uderzyła mnie myśl: po co iść dalej na siłę, w niebezpiecznych warunkach i w mokrej odzieży, i jeszcze potem nocować na „glebie”, kiedy mogę wrócić tego samego dnia do Bielska-Białej, przespać się wygodnie w własnym łóżku i wrócić nazajutrz w Tatry razem z Olkiem. Skoro przyszła do mnie ta myśl, od razu wiedziałem że to właściwa decyzja. Gdy doszedłem na Strążyską Polanę, bez chwili wahania skierowałem się w dół Doliny Strążyskiej i już godzinę później wsiadałem do pociągu w Zakopanem.
Słówko jeszcze o mojej podróży powrotnej do Bielska-Białej. Jechałem pociągiem, który był wówczas jedynym rozkładowym pociągiem dojeżdżającym do Zakopanego. A kursował wyłącznie w letnie weekendy. Wszystkie inne pociągi zastąpiono autobusową komunikacją zastępczą. W związku z tym linia kolejowa z Zakopanego wyglądała na absolutnie wymarłą. Jechałem powolnym, starym składem elektrycznym przez zupełnie opustoszałe stacje. Aż ciężko uwierzyć, że tak wygląda niegdyś tętniąca życiem linia kolejowa Kraków-Zakopane. Podobno pociągi mają wrócić do Zakopanego od grudnia. Mam nadzieję że tak się stanie, bo inaczej ciężko widzę przyszłość tej linii. A jakiś sensowny dojazd koleją musi być, żeby rozładować tłok na „zakopiance”.
Podsumowując, to była na pewno moja najbardziej nieudana wycieczka po Tatrach. Cóż, kiedyś coś takiego musiało nastąpić. Sam jestem sobie winien że pchałem się na trasę przy tak niepewnej pogodzie. Ale to, co nastąpiło w niedzielę, całkowicie zrekompensowało nieudaną sobotę... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz