Mapa trasy
Opiszę tutaj pierwszy z czterech dni w Tatrach, w które pojechałem z moimi
dwoma kuzynami z Anglii. Rob i Ned odwiedzali mnie w Polsce już kilka razy, ale
jeszcze nigdy nie byli w polskich górach. Plan więc miałem taki, aby od środy
do soboty pokazać im Tatry, a potem w niedzielę zabrać ich w Beskid Żywiecki.
Niestety pierwsza wycieczka, w środę, została w dużym stopniu popsuta przez
pogodę. Zamiast zapowiadanego na ten dzień słońca, nad Tatrami od rana zalegała
szczelna zasłona niskich chmur. Mimo to wybraliśmy się na wycieczkę w nadziei,
że może później się przejaśni. I po części to się sprawdziło :)
Moi kuzyni byli zmęczeni po nocy spędzonej w Polskim Busie, więc na
pierwszą wycieczkę wybraliśmy „lajtową” jak na Tatry trasę: na Rakoń i Grzesia.
Aby zaoszczędzić na czasie, w obie strony pojechaliśmy Doliną Chochołowską
rowerami. Od Polany Chochołowskiej ruszyliśmy zielonym szlakiem na przełęcz
Zawracie pomiędzy Wołowcem i Rakoniem. O walorach widokowych tego szlaku nie
jestem w stanie powiedzieć nic – tak słaba była tego dnia widoczność. Ale na
samym końcu tego szlaku niesamowicie nam się poszczęściło. Wychodząc na
Zawracie, akurat wyszliśmy powyżej poziomu chmur. I oto pod nami ujrzeliśmy
rozpostartą taką mlecznobiałą zasłonę:
A niedaleko nas z chmur wyłaniał się majestatyczny Wołowiec.
Na chwilę odsłoniły się nam szczyty dalej na zachód, po stronie słowackiej.
Z Rakonia mieliśmy widok na wystający ponad morze chmur Jarząbczy Wierch:
I na tym niestety widoki tego dnia się skończyły – ale i tak jestem szalenie wdzięczny matce naturze że dała nam chociaż tyle i że ta wyprawa nie była całkowicie „zmarnowana”. Tych magicznych kilka minut ponad chmurami na Zawraciu i Rakoniu wynagrodziło nasz wysiłek. Lecz wystarczyło zaledwie kawałek zejść ze szczytu Rakonia byśmy ponownie zanurzyli się w chmury, które otoczyły nas tak szczelnie że przeszliśmy w nich cały Długi Upłaz aż do Grzesia i wyszliśmy spod nich dopiero tuż przed Polaną Chochołowską. Zatrzymaliśmy się na obiad z tamtejszym schronisku – trzeba przyznać że w taki ponury dzień było tam wyjątkowo przytulnie ;) W drodze powrotnej przeszliśmy krótkim czarnym szlakiem przez środek Polany Chochołowskiej, mijając kaplicę pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela.
Potem już tylko powrót do rowerów, zjazd Doliną Chochołowską, przejazd busem do Zakopanego i kolejnym na Łysą Polanę, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg w ośrodku wypoczynkowym Straży Granicznej. Nie mogę ukryć że byliśmy tym dniem nieco zawiedzeni... ale następny dzień to już zupełnie inna historia...
A niedaleko nas z chmur wyłaniał się majestatyczny Wołowiec.
Na chwilę odsłoniły się nam szczyty dalej na zachód, po stronie słowackiej.
Z Rakonia mieliśmy widok na wystający ponad morze chmur Jarząbczy Wierch:
I na tym niestety widoki tego dnia się skończyły – ale i tak jestem szalenie wdzięczny matce naturze że dała nam chociaż tyle i że ta wyprawa nie była całkowicie „zmarnowana”. Tych magicznych kilka minut ponad chmurami na Zawraciu i Rakoniu wynagrodziło nasz wysiłek. Lecz wystarczyło zaledwie kawałek zejść ze szczytu Rakonia byśmy ponownie zanurzyli się w chmury, które otoczyły nas tak szczelnie że przeszliśmy w nich cały Długi Upłaz aż do Grzesia i wyszliśmy spod nich dopiero tuż przed Polaną Chochołowską. Zatrzymaliśmy się na obiad z tamtejszym schronisku – trzeba przyznać że w taki ponury dzień było tam wyjątkowo przytulnie ;) W drodze powrotnej przeszliśmy krótkim czarnym szlakiem przez środek Polany Chochołowskiej, mijając kaplicę pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela.
Potem już tylko powrót do rowerów, zjazd Doliną Chochołowską, przejazd busem do Zakopanego i kolejnym na Łysą Polanę, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg w ośrodku wypoczynkowym Straży Granicznej. Nie mogę ukryć że byliśmy tym dniem nieco zawiedzeni... ale następny dzień to już zupełnie inna historia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz