Trasa: Szyndzielnia - Klimczok - Siodło Pod Klimczokiem - Podmagórskie - Siodło Pod Klimczokiem - Klimczok - Szyndzielnia
W kolejną (którą to już z rzędu?) gorącą, słoneczną sobotę miałem w planach bardzo łatwą rekreacyjną wycieczkę na Kozią Górę, którą moja szkoła organizowała dla naszych uczniów. Wycieczka ta została jednak na dzień przed odwołana, ponieważ... nikt się nie zapisał :( W obliczu tej zmiany planów ja i pozostali nauczyciele naradziliśmy się, czy pójdziemy i tak na Kozią Górę, czy gdzieś indziej. Niektórzy z nich nie byli prawie wcale w Beskidach i zapowiadało się, że to może być ich ostatnia szansa na wycieczkę w tych pięknych górach (wkrótce kończymy rok szkolny i część z nich opuszcza wtedy Polskę). Postanowiliśmy więc, że pójdziemy w jakieś bardziej widokowe miejsce... no i padło na okolice Klimczoka, które mogą się poszczycić mnóstwem pięknych widoków, o czym świadczy chociażby mnogość wpisów z tych rejonów na moim blogu :)
Tak więc wybraliśmy się w góry wyłącznie w "pedagogicznym" gronie. Ze względu na wysoką temperaturę i z obaw o kondycję niektórych, postanowiliśmy pojechać w obie strony kolejką linową na Szyndzielnię, a stamtąd przejść na Klimczok, zejść niezwykle widokowym zielonym szlakiem w stronę Szczyrku, potem obejść Magurę od południa drogą pozaszlakową, dojść na czerwony szlak, przejść przez Magurę i z powrotem na Szyndzielnię. Jednakże nieprzewidziane wydarzenie spowodowało, że nasza trasa nie do końca tak wyglądała...
Początkowo, zgodnie z planem, przeszliśmy na Klimczok. Moich towarzyszy zaciekawił rosnący z każdą moją wizytą na Klimczoku ogródek skalny... Mieli również ubaw, gdy przetłumaczyłem dla nich na język angielski teksty wywieszone na charakterystycznej chatce obok ogródka skalnego. W obcym języku te teksty nie brzmią aż tak zabawnie jak w polskim, ale myślę że moi anglojęzyczni kompani zrozumieli o co chodzi ;)
Dalej wtajemniczyłem moich znajomych w kolejne atrakcje: najpierw zabrałem ich do schroniska pod Klimczokiem, aby skosztowali fantastycznego ciasta śliwkowego (tak, wiem że to staje się nudne, że tak zachwalam to ciasto w każdej relacji z Klimczoka) a potem, ku ich ogromnemu zachwytowi, zaprowadziłem ich na zielony szlak schodzący w kierunku Szczyrku, z którego widoki należą moim zdaniem do najlepszych w Beskidzie Śląskim.
Zeszliśmy do skrzyżowania z niebieskim szlakiem, potem kawałeczek tymże szlakiem w stronę osiedla Podmagórskie, by zaraz potem skręcić w lewo na szeroką drogę gruntową, łagodnie trawersującą południowe stoki Magury. Docelowo mieliśmy obejść w ten sposób Magurę i dołączyć do czerwonego szlaku po wschodniej stronie tej góry. Zaledwie trzy dni wcześniej, w środę, odwiedziłem Magurę pierwszy raz po latach i przypomniałem sobie jak tam jest pięknie, tak więc chciałem pokazać panoramy stamtąd również moim towarzyszom.
Niestety, mniej więcej w połowie trawersu Magury plany pokrzyżowały nam prace leśne. Natrafiliśmy na znak informujący o zakazie przejścia ze względu na wycinkę drzew, i choć początkowo go zignorowaliśmy to kilka minut później zobaczyliśmy przed sobą leśników wykonujących wspomnianą wycinkę, a tych już nie było sposób zignorować. Musieliśmy więc się wycofać. Jednak w chwilę po odwrocie zauważyliśmy niewielką ścieżkę odbijającą na prawo, czyli w tym samym kierunku w którym chcieliśmy dojść, również trawersując Magurę tylko nieco wyżej od naszej drogi gruntowej. Zaproponowałem ekipie, że pójdziemy tamtędy. Wszyscy się zgodzili, ale wkrótce potem chyba pożałowali, że dali się mnie namówić aby pójść tą ścieżką... A to dlatego, że po kilku minutach wędrówki zaczęła ona stopniowo niknąć w zaroślach. Początkowo byłem przekonany, że to tylko chwilowe i że da się tamtędy spokojnie przejść, ale po kolejnych kilku minutach musiałem przyznać, że to, po czym idziemy to nie jest już żadna ścieżka, tylko same chaszcze.
Co robić w takiej sytuacji? Odwrót też niespecjalnie nam się uśmiechał, ponieważ weszliśmy tą ścieżką po sporej stromiźnie i schodzić tamtędy byłoby jeszcze gorzej, niż podchodzić. Zasugerowałem więc, że powinniśmy kontynuować podejście po tym stromym stoku, co prawda przez chaszcze, ale z świadomością, że kolejna, równoległa droga trawersująca Magurę - ta sama, którą podchodziłem w środę - znajduje się bardzo blisko. Miałem wrażenie, że niektórzy z grupy mają ochotę mnie zabić za sytuację, w jaką ich wpakowałem... Ale obiektywnie rzecz biorąc zaproponowany przeze mnie plan był najlepszym rozwiązaniem. Mozolnie więc ruszyliśmy do góry po prawie pionowym stoku. Musieliśmy nawet pomagać sobie rękami...
Ale to dzikie chaszczowanie miało jedną niewątpliwą zaletę, że przebiegało po stoku z bardzo małą ilością drzew, przez co za sobą mieliśmy bardzo rozległą panoramę Szczyrku i Skrzycznego.
"Taternictwo" uprawialiśmy przez może jakieś pięć minut, zanim wgramoliliśmy się na leśną drogę. Te pięć minut nam jednak w zupełności wystarczyły ;) Po tych przeżyciach moi towarzysze niespecjalnie mieli siły, aby iść dalej na Magurę. Przeszliśmy więc do punktu, w którym ta droga styka się z zielonym szlakiem - znajdował się on naprawdę blisko - i powróciliśmy szlakiem do schroniska pod Klimczokiem. Było tam dużo bardziej tłoczno, niż gdy zrobiliśmy tam sobie postój nieco ponad godzinę wcześniej. Nie zatrzymywaliśmy się więc tym razem, tylko od razu udaliśmy się w stronę Klimczoka i Szyndzielni.
Aby "zrekompensować" brak wejścia na Magurę, zaproponowałem ekipie wejście na Klimczok nieco bardziej oryginalną trasą. Zamiast wspinać się bezpośrednio po stromym stoku czarnym szlakiem, udaliśmy się pozaszlakową dróżką, która tuż za Siodłem pod Klimczokiem odbija na lewo. Trawersując Klimczok od południa doszliśmy w ten sposób do żółtego szlaku z Błatniej. Podczas tego trawersu mogliśmy popatrzeć na Magurę i Siodło pod Klimczokiem z nieco innej niż zwykle perspektywy.
Po dojściu do żółtego szlaku przeszliśmy nim na szczyt Klimczoka, a następnie wróciliśmy do kolejki na Szyndzielni. Na szlaku roiło się od turystów, chyba jeszcze nigdy nie widziałem takich tłumów w tych okolicach. No ale czemu się dziwić, skoro dużo częściej bywam tam w dni powszednie, przed pracą - można było się spodziewać, że w słoneczną sobotę na Szyndzielnię i Klimczok będą walić tłumy. W takich okolicznościach, oraz w coraz większym skwarze, wędrówka zaczynała nas nieco męczyć i byliśmy już gotowi na to, aby wrócić do domów. Zjechaliśmy kolejką do Bielska-Białej, by resztę popołudnia spędzić relaksując się.
Tak zakończyła się jedyna wizyta niektórych moich współpracowników na Klimczoku. Myślę, że powinni zapamiętać ją pozytywnie - zobaczyli podczas niej kilka naprawdę wspaniałych panoram, a kilkuminutowa wspinaczka po zarośniętej skarpie była taką dodatkową przygodą, która - jak myślę - tylko tą wycieczkę uatrakcyjniła :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz