Trasa: Przełęcz Glinka - Jaworzyna - Krawców Wierch - Przełęcz Bory Orawskie - Trzy Kopce - Hala Rysianka - Żabnica
Niedziela w Beskidach była czystą przyjemnością od początku do końca, a to za sprawą kilku czynników: idealnej pogody (słonecznie i ani za gorąco, ani za chłodno), atrakcyjnej trasy przez niektóre z najbardziej dziewiczych rejonów Beskidu Żywieckiego, oraz sympatycznego towarzystwa. Miałem okazję podczas tej wycieczki nadrobić zaległości z naprawdę dużym gronem moich znajomych :) Przez całą trasę towarzyszył mi Olek, na początkowym odcinku z Przełęczy Glinka do Krawcowego Wierchu byli z nami także Krzysiek z Dorotą oraz ich dwóch synów, na Krawcowym Wierchu spotkaliśmy się z Tamarą i prowadzoną przez nią ekipą, a na Hali Rysianka dołączyliśmy do Janusza i zeszliśmy razem z nim do Żabnicy. Więc naprawdę nie mogłem narzekać na brak miłego towarzystwa :)
Na początku wycieczki okazało się, że Krzysiek z Dorotą przywieźli z sobą trzeciego chłopczyka - syna ich znajomych, którzy ze względu na nagłą pilną sytuację poprosili ich o zaopiekowanie się dzieckiem na ten jeden dzień. Postanowiłem podjąć wyzwanie przetransportowania go na Krawców Wierch na własnym grzbiecie ;)
Miałem przyjemność po raz pierwszy od trzech lat pójść na spacer w góry z Wojtusiem, starszym synem Krzysia i Doroty. Porównajcie sobie urocze maleństwo w nosidełku w moich relacjach z 11.10.2014 i 03.05.2015 z tym dzielnym kawalerem na poniższym zdjęciu - ależ się chłopak zmienił!
Ponieważ Krzysiek, Dorota i dzieciaki wybierali się tylko z przełęczy na Krawców Wierch i z powrotem do auta, zaproponowałem im że aby nie musieli wracać dokładnie tą samą trasą, idąc do góry poprowadzę im wariantem przez Słowację. A więc wkrótce po opuszczeniu Przełęczy Glinka odbiliśmy z szlaku granicznego szeroką drogą gruntową na prawo, na teren Słowacji, a potem po kilkunastu minutach skręciliśmy w lewo na inną drogę gruntową - tą samą, którą równo trzy tygodnie wcześniej schodziłem z Krawcowego Wierchu idąc dalej w głąb Słowacji. Tą drogą powróciliśmy na szlak graniczny w okolicach góry Jaworzyna. Cały ten odcinek słowacki jest gęsto zalesiony, oprócz jednego punktu podczas podejścia na Jaworzynę z którego jest całkiem niezły widok na Pilsko.
Po stronie słowackiej byliśmy zupełnie sami, za to gdy wróciliśmy na szlak graniczny mijało nas po drodze całkiem sporo turystów. Doszło na tym odcinku do nieco zabawnej sytuacji. Krzysiek postanowił zdjąć swojego młodszego synka, który kilka dni wcześniej ukończył roczek, z nosidełka i na dosłownie parę minut dać mu się przespacerować po szlaku, oczywiście trzymając go za rączkę. Gdy szedł tak powolutku prowadząc swego słodkiego bobasa, minęła nas kilkuosobowa grupa turystów wśród której była dziewczynka, mająca na oko mniej więcej 8 lat. Pozdrowiliśmy ich i minęliśmy ich, a chwilę później usłyszeliśmy jak ojciec dziewczynki mówi do niej: "Widzisz, ten dzielny mały chłopczyk daje sobie radę na tym szlaku, a ty tak narzekasz że jest pod górę! Wstydź się!" Współczuję tej dziewczynce, że została tak upokorzona przez rocznego dzidziusia :D
Ze względu na obecność dzieci szliśmy wolno i spokojnie, ale w końcu doszliśmy do bacówki na Krawcowym Wierchu, gdzie Tamara i jej grupa oczekiwali na spotkanie z nami, opalając się na tarasie :)
Po bardzo sympatycznym wspólnym odpoczynku na polanie przy bacówce oraz posileniu się, poszliśmy w różne strony: Krzysiek, Dorota i dzieciaki z powrotem do auta na Przełęczy Glinka, Tamara i jej ekipa żółtym szlakiem do Glinki, a ja z Olkiem na szczyt Krawcowego Wierchu i szlakiem granicznym w kierunku Trzech Kopców. Nasze oczy nacieszyły się takimi oto pięknymi widokami na górnej części Hali Krawculi:
Krzyż oraz ciekawa rzeźba Chrystusa, które minęliśmy podczas podejścia przez halę:
W górę, w dół, w górę, w dół... Tak w skrócie można opisać wędrówkę, trwającą ponad dwie i pół godziny, szlakiem granicznym z Krawcowego Wierchu na Trzy Kopce. Przez cały ten czas mijały nas tylko nieliczne osoby. Wokół mieliśmy ogromną dziką puszczę, w której jednak nie brakowało punktów widokowych. Panoramy z nich przedstawiam poniżej:
I uwaga - widać było nawet Tatry!
Z Trzech Kopców poszliśmy na Halę Rysianka odcinkiem czerwonego szlaku, którym szedłem po raz pierwszy. Charakteryzuje go atmosfera dzikości, masa zieleni oraz obecność licznych krzaków jagód, z których na jesień na pewno można by nazrywać sporo owoców.
Gdy dotarliśmy na Halę Rysianka, zaskoczyła nas obecność bardzo niewielu turystów jak na tak wyjątkowo słoneczną niedzielę. Być może wynikało to stąd, iż była to jedna z "niedziel komunijnych". Nie narzekaliśmy wcale na ten spokój na hali - wręcz przeciwnie, mogliśmy się poczuć jakbyśmy mieli piękne widoki stamtąd praktycznie dla siebie :) Wśród nielicznych wędrowców opalających na hali wypatrzyliśmy Janusza, który właśnie przyszedł z Żabnicy przez Halę Boraczą i Halę Lipowską, a teraz oczekiwał na nas. Usiedliśmy obok niego na trawie i chwilę odpoczęliśmy, mając przed oczami dobrze nam znaną "Rysiankową" panoramę Pilska:
Zadowolony autor tej relacji z szarlotką i koktajlem jagodowym :)
Na trasę zejściową wybraliśmy zielony szlak do Żabnicy, skąd Janusz miał nas zabrać samochodem z powrotem do Bielska-Białej. Na początku podąża on razem z czerwonym i żółtym szlakiem w kierunku Hali Pawlusiej, a podczas tego zejścia wyróżnia się panorama Romanki:
Widok na Romankę towarzyszył nam również podczas prześwitów pomiędzy drzewami na zejściu do Żabnicy:
Zielony szlak, którym szedłem raz wcześniej - 12.04.2014, w przeciwnym kierunku - zapamiętałem jako bardzo słabo oznakowany, w takim stopniu że wówczas zgubiłem go i wyszedłem na Halę Pawlusią w zupełnie innym punkcie. Teraz potwierdziła się moja opinia o tym szlaku, gdyż co prawda nie zgubiliśmy go, ale musieliśmy bardzo uważać, gdyż kilkakrotnie szlak skręca na mniejsze ścieżki i te odbicia nie są wyraźnie oznakowane. A na trasie spotkaliśmy parę turystów, którzy podczas zejścia faktycznie ten szlak zgubili i dopiero go odnaleźli chwilę przed tym, jak ich minęliśmy. Teraz, po raz pierwszy schodząc tym szlakiem, zauważyłem kolejny nieco negatywny jego aspekt: schodzi stromo i po niewygodnych kamykach, przez co jest bardzo uciążliwy na kolana. Jak się potem okazało, obudziwszy się nazajutrz Olek poczuł dość silny ból w kolanie, który pewnie był wynikiem przeciążenia podczas tego zejścia...
Poczuliśmy więc ulgę, gdy znaleźliśmy się na asfalcie w Żabnicy. Czekał nas jeszcze krótki odcinek do przejścia do samochodu. Był on jednak niezwykle ciekawy ze względu na ogromne nagromadzenie oryginalnych ludowych rzeźb i kapliczek na bardzo niewielkim dystansie. Na zakończenie wycieczki mieliśmy więc trochę atrakcji na trasie.
Na tym odcinku natrafiliśmy też na jeden dużo mniej sympatyczny widok: takie przypomnienie, co może spowodować potęga żywiołu...
I to by było na tyle z tej wycieczki, ale na koniec jeszcze dodam jedno zdjęcie, które zrobiłem w Bielsku-Białej wkrótce po powrocie. Takie trochę niefortunne, lecz zarazem zabawne tłumaczenie:
Ciekawe, czy nazwa katedry p.w. św. Mikołaja w Bielsku-Białej też jest przetłumaczona jako "Santa Claus Cathedral"? :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz