czwartek, 17 maja 2018

14.05 Skrzyczne

Trasa: Szczyrk Salmopol - Malinów - Skrzyczne

Korzystając z kontynuacji pięknej pogody, w poniedziałkowy poranek wybrałem się na górską wycieczkę, która wiązała się z sporą ilością pozaszlakowego łażenia. Wszedłem na samo Skrzyczne trasą, która poza końcowym odcinkiem była niemal w całości poza szlakiem. Wydawało mi się, że pójdzie łatwo, ale jak się okazało jeden odcinek trasy był dość problematyczny. Po raz kolejny otrzymałem nauczkę, że lepiej się dwa razy zastanowić zanim będzie się pchało poza szlak ;)

Ale zacznijmy od początku, czyli od pętli autobusowej w Salmopolu. Sporo się tu zmieniło, odkąd poprzednio tam byłem (01.09.2016). Przede wszystkim zamknięto zielony szlak, którym wówczas schodziłem (niby tymczasowo, ale trwa to już grubo ponad rok i w praktyce obawiam się, że tego szlaku mogą już nie otworzyć), ze względu na rozbudowę infrastruktury narciarskiej. Tą rozbudowę widać gołym okiem: powstały nowe trasy narciarskie sprowadzające do Salmopola, a nawet wybudowano pod nimi mały tunel.


To właśnie pod tym tunelem musiałem pójść na początek mojej wycieczki. Tym tunelem prowadzi ulica Malinowa, którą można dojść do osady Malinów (proszę nie mylić z szczytem na szlaku z Przełęczy Salmopolskiej na Malinowską Skałę). Następnie asfaltowa droga podąża dalej w głąb doliny potoku, który również nosi nazwę Malinów. Jest prawie cały czas prosta, a różnica wysokości niewielka. Stąd więc bardzo szybko znalazłem się w głębi doliny, w zaledwie pół godziny od opuszczenia Salmopolu. Dopiero wtedy zaczęło się poważniejsze wędrowanie. Asfalt przeszedł w drogę gruntową i rozpoczął nieco bardziej stromą wspinaczkę, serpentynami w kierunku Kopy Skrzyczeńskiej. A ja z mapy wywnioskowałem, że wystarczy na niecały kilometr zejść z tej drogi w kierunku północno-wschodnim, aby znaleźć się na kolejnej większej leśnej drodze, prowadzącej w kierunku Hali Skrzyczeńskiej i docelowo samego Skrzycznego. Według mojej mapy kilka mniejszych ścieżek łączyło te dwie leśne drogi.

To pokazywała mapa, a rzeczywistość to zupełnie co innego. Skręciłem na mniejszą ścieżkę, prowadzącą w pożądanym kierunku, jednak im dalej nią szedłem, tym węższa się stawała, aż wreszcie zniknęła zupełnie wśród zarośli na obszarze, na którym dokonano znacznej wycinki drzew. No i rozpoczęło się "chaszczowanie"... Każdy kolejny krok, wśród gęstych zarośli, pni pozostałych po niegdysiejszych drzewach i licznych gałęzi usłanych po podłożu, był obarczony niemałym wysiłkiem. I z każdym kolejnym krokiem miałem całej tej sytuacji coraz bardziej dosyć. Na domiar złego nieco straciłem orientację, w którym kierunku idę. Niewesoło...

Na szczęście natrafiłem na kilka kobiet, które zbierały gałęzie. Spytałem się je o drogę i zaraz mi wskazały, że droga w kierunku Hali Skrzyczeńskiej jest już naprawdę blisko. Poszedłem w wskazanym przez nie kierunku i wkrótce zauważyłem, że nieopodal jest zaparkowany samochód terenowy, którym najprawdopodobniej te panie tam wjechały. Udałem się w jego stronę i po kilku minutach stanąłem na tej właśnie drodze, do której chciałem dojść. Uff, co za ulga! Po raz pierwszy mogłem na spokojnie przypatrzeć się panoramom z tego punktu.


Najtrudniejszy etap wędrówki miałem za sobą, teraz mogło być już tylko łatwiej. Szeroką, wygodną drogą, która trawersuje Kopę Skrzyczeńską od zachodniej strony, pomaszerowałem w stronę Hali Skrzyczeńskiej. Za sobą miałem Malinowską Skałę:


Niedaleko Hali Skrzyczeńskiej droga łączy się z inną, prowadzącą łagodnie w górę. Po krótkiej odległości ta droga rozdziela się: wybierając lewy wariant można pójść trawersem Skrzycznego do Hali Jaworzyna, a wybierając prawy wariant idzie się nieco wyżej, stopniowo podchodząc na szczyt Skrzycznego. Mój wybór padł na tą drugą opcję i muszę powiedzieć, że na tej trasie pięknych widoków naprawdę nie brakuje.




Na ostatnie kilkanaście minut mojej wędrówki droga, którą szedłem, połączyła się z zielonym szlakiem prowadzącym z Malinowskiej Skały na Skrzyczne. Ten szlak to "klasyk" Beskidu Śląskiego i ten króciutki odcinek do szczytu Skrzycznego stanowił doskonały dowód na to, czemu ta trasa jest tak popularna. Ogrom roztaczających się na około panoram, to rzadko spotykane w Beskidach uczucie bycia na "dachu świata", to są czynniki które dają temu szlakowi taki szczególny charakter.



Wkrótce znalazłem się na szczycie Skrzycznego, nieopodal schroniska które bardzo lubię, ale którego tym razem nie mogłem odwiedzić, gdyż czas naglił a praca w Bielsku-Białej na mnie czekała...


Ze względu na wspomniane powyżej okoliczności nie schodziłem z Skrzycznego, tylko od razu zjechałem kolejką krzesełkową. Jak wspomniałem przy okazji mojej relacji z zimowego wejścia na Skrzyczne 25 lutego, po zmodernizowaniu tej kolejki przejazd nią jest dla mnie nieporównywalnie bardziej komfortowy i nie odczuwam już na niej takiego lęku wysokości, jak kiedyś. A jednak tym razem zjazd kolejką znów dostarczył mi trochę emocji, gdyż nie wziąłem pod uwagę jednego czynnika: wiatru, który bardzo się wzmógł w trakcie mojej wycieczki, a teraz był naprawdę silny. Podczas zjazdu krzesełka kołysały się na boki i muszę przyznać, że miałem stracha. Wysiadając na dolnej stacji kolejki w Szczyrku postanowiłem skorzystać z opcji wywołania pamiątkowego zdjęcia, ale to był błąd - jak tylko rzuciłem okiem na zdjęcie zobaczyłem, że mam na nim strasznie kwaśną minę i trzymam poręcz przed sobą tak kurczowo, że aż wygląda to komicznie. Na pewno nie wyglądałem na osobę, która czerpie przyjemność z jazdy kolejką i dobrze się bawi. To zdjęcie jest tak słabe, że absolutnie nie mam zamiaru publikować go tutaj :D

Wycieczka zakończyła się więc małym obciachem, trochę było też przygód po drodze, ale ogólnie oceniam ją na duży plus :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz