Trasa: Cygański Las – Przełęcz Sipa – Przełęcz Kołowrót – Siodło Pod
Klimczokiem – Szczyrk
W miniony poniedziałek nadszedł dzień, w którym osiągnąłem to, o czym
marzyłem od dłuższego czasu: udało mi się wykonać po raz setny wycieczkę w góry
odkąd przyjechałem do Bielska-Białej we wrześniu ubiegłego roku. Myślę że 100
wycieczek na 13 miesięcy to całkiem niezły wynik ;) Ale... pewnie pomyślicie,
że moja setna wyprawa w góry musiała być jakaś szczególna. No bo trzeba tą „stówę”
specjalnie uczcić, prawda? Nic z tych rzeczy! Wycieczka nr 100 okazała się
jednym z największych niewypałów z wszystkich moich wypadów w góry! :P
Już na samym początku pierwszym elementem, który nie wyglądał tak jak
powinien, była pogoda. Zapowiadano na poniedziałkowy poranek względnie pogodne
niebo, i tak było jeszcze jak wychodziłem z domu, lecz zanim dojechałem do
Cygańskiego Lasu niebo zostało szczelnie przykryte przez chmury. Kolejnym
mankamentem był całkowity brak widoków przez większość trasy – co w sumie
mogłem przewidzieć, wybierając trasę taką a nie inną. Wiedziałem przecież, że
szlaki w okolicach Koziej Góry i Szyndzielni są głównie zalesione. Przynajmniej
lasy o tej porze roku były bogate w jesienne kolory, lecz i te przy braku
słońca prezentowały się znacznie mniej okazale... Na moje samopoczucie chyba
też wpływało zmęczenie wycieczką w Tatry poprzedniego dnia (wróciliśmy dopiero
o 23:00 po ponad trzygodzinnej jeździe samochodem), gdyż czułem się jakoś taki
ospały. Tak więc podczas wspinaczki żółtym szlakiem z Cygańskiego Lasu na
Przełęcz Kołowrót wycieczka nie do końca spełniała moje oczekiwania.
Od Przełęczy Kołowrót jednak miało się zrobić ciekawiej. Najpierw miałem
przejść zielonym szlakiem – którym dotychczas jeszcze nie szedłem – na Siodło
pod Klimczokiem, a następnie planowałem przejście widokowym grzbietem Magury i
zejście do Mesznej. Zapowiadało się atrakcyjnie. I wtedy właśnie sprawy
potoczyły się w zupełnie nieprzewidziany sposób. Zaledwie kilka minut szedłem
zielonym szlakiem od Przełęczy Kołowrót, gdy zaczął padać deszcz – co jeszcze
bardziej popsuło mi humor. Krople wody osiadały na moich okularach, więc
zdjąłem je aby je przetrzeć. I właśnie przy tym przecieraniu pękła mi rama
okularów i wypadła prawa soczewka... Podniosłem ją z ziemi, ale okulary nie
nadawały się do dalszego noszenia. A zapasowa para została w domu... Mając wadę
-5,5 bez okularów widzi mi się naprawdę ciężko. Poczułem się bardzo nieswojo –
nie jest dobrze iść nieznanym szlakiem, nie znając drogi, i jednocześnie bardzo
słabo widząc...
Przynajmniej ułatwieniem było to, że zielony szlak przebiegał dość szeroką
drogą gruntową, którą ciężko byłoby zgubić. Poszedłem więc dalej. Po mojej
lewej stronie, czyli od wschodu, las był przerzedzony i nawet słabo widząc
mogłem dostrzec widoki na dolinę Białki, z zarysami Beskidu Małego w tle.
Szedłem dalej szeroką drogą. Po jakimś czasie jednak poczułem lekkie
zaniepokojenie, czemu jeszcze nie jestem na Siodle pod Klimczokiem. Powinienem
już tam być... a tymczasem znajdowałem się znacznie niżej i do tego droga
zakręcała na wschód, a więc nie w tym kierunku co powinienem był iść.
Uzmysłowiłem sobie, że szlak najwyraźniej musiał odbić od drogi jakąś mniejszą
ścieżką, a ja nie mając okularów tego nie zauważyłem. Zszedłem więc z drogi i
zacząłem „na chybił trafił” przedzierać się przez chaszcze w kierunku Siodła
pod Klimczokiem. Wkrótce dotarłem na ścieżkę, która zaprowadziła mnie do
niebieskiego szlaku z Bystrej na Klimczok. Naprawdę było dla mnie ulgą znaleźć
się znów na znakowanym szlaku – błądzenie bez okularów poza szlakiem nie
należało do przyjemności...
Tak więc niebieskim szlakiem – od nieco innej strony, niż zamierzałem –
dotarłem do schroniska pod Klimczokiem. Tu czekała mnie decyzja, co robić
dalej. Wcześniejsze zgubienie szlaku pokazało mi, że wędrówka nieznanymi mi
szlakami – a takim właśnie był żółty szlak z Magury do Mesznej, którym miałem
iść – bez okularów nie jest dobrym pomysłem. Poza tym Magurę przysłaniały
chmury i byłyby nici z pięknych widoków – które i tak widziałbym w mocno
ograniczony sposób... Jedyną sensowną opcją wydawało mi się więc jak najszybsze
opuszczenie gór. Postanowiłem zejść do centrum Szczyrku najpierw zielonym, a
potem niebieskim szlakiem – trasą którą szedłem już tyle razy, że znałem ją na
pamięć i nawet gorzej widząc nie miałbym na niej najmniejszych szans na
zgubienie się.
Podczas tego zejścia „na osłodę” miałem atrakcyjne widoki na Skrzyczne.
Poprzednio idąc tym szlakiem oglądałem Skrzyczne przy przeważnie ładnej pogodzie.
Tym razem miałem okazję patrzeć na ten szczyt w nieco innych, lecz niemniej
ciekawych warunkach – przy groźnych, ciemnych chmurach wiszących nad nim.
W Szczyrku rozpadało się na dobre i przemokłem zanim zdążyłem dotrzeć na
przystanek autobusowy. To już całkowicie zepsuło mój humor :( Było wręcz ulgą,
gdy wróciłem z tej niefortunnej wyprawy do domu. Dawno nie miałem tak nieudanej
wycieczki – i szkoda że przypadło to akurat na mój jubileuszowy wypad w góry...
Chyba powinienem był tego dnia góry sobie odpuścić i zostawić sobie trasę nr 100
na nadchodzący weekend (który zapowiada się z przepiękną pogodą). Trudno się
mówi – skąd miałem wiedzieć, że rzeczy potoczą się w taki a nie inny sposób...
I tak nie mogę narzekać. Co z tego że setna wyprawa w góry była nieudana, skoro
zdecydowana większość poprzednich stu wycieczek była fantastyczna i pełna jak
najpiękniejszych wrażeń :) I tym nieco bardziej pozytywnym akcentem pragnę
zakończyć relację z mojego „jubileuszu” ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz