Trasa: Korbielów PTTK - Korbielów Górny - Krzyżówki - Watówki - Jaworzyna - Przełęcz Głuchaczki - Tabakowe Siodło - Nad Czatożą - Zawoja Markowa
Przyszły dosłownie moje ostatnie dni jako mieszkaniec Bielska-Białej... Moment mojego opuszczenia tego miasta nastąpił w poniedziałek 15 lipca późnym wieczorem. Już gotowy do wyjazdu, postanowiłem że tak jak na początku lipca spędziłem 5 dni pod rząd w górach, tak też moje ostatnie 5 dni w Bielsku-Białej też będą "górskie". Może nie w całości, bo zawsze przed wyprowadzką są jakieś pilne sprawy do załatwienia na ostatnią chwilę, ale przynajmniej część każdego z dni 11-15 lipca spędzę w górach. Taki był mój szatański plan ;)
Pierwsza górska wyprawa z tego cyklu była nie do końca udana ze względu na pogodę. Wiedziałem, że w ten dzień może popadać, że jest też szansa iż zagrzmi, ale mało która prognoza wskazywała, że ten dzień będzie aż tak burzowy. Wystrartowałem z Korbielowa przed 10 rano i właściwie pierwsza połowa mojej wycieczki minęła pod znakiem burz. Na szczęście były to burze, które przechodziły bokiem, więc nie znajdowałem się w niebezpieczeństwie, ale mimo wszystko trochę strachu było.
Zawsze przystanek Korbielów PTTK kojarzył mi się jako punkt początkowy lub końcowy wypraw na Pilsko. A tym razem skierowałem się z tego przystanku w przeciwną stronę, szlakiem mało znanym: żółtym, który prowadzi do Korbielowa Górnego, a następnie do granicy polsko-słowackiej. Odcinek pomiędzy granicą i Korbielowem Górnym już znałem, chciałem więc tylko zaliczyć ten odcinek "korbielowski". Pomiędzy centralnym i górnym Korbielowem odległość jest niewielka. Jednak ten obszar ten jest słabiej zabudowany, przez co żółty szlak pomiędzy nimi daje możliwość całkiem bliskiego kontaktu z naturą. A do tego stanowi świetny punkt widokowy na Pilsko.
Ktoś tu trochę zaszalał z kapliczkami :)
A tu z kolei ktoś zaszalał z różami :)
Może dostrzegliście ciemną chmurę czającą się w górnym prawym rogu powyższego zdjęcia. To właśnie z niej lunął pierwszy deszcz i padły pierwsze grzmoty zaraz po tym, jak wszedłem na ulicę Pod Weską w Korbielowie Górnym. Kilkunastominutową ulewę przeczekałem pod zadaszeniem nieczynnego sklepu spożywczego. Lało ostro i przez chwilę wyglądało tak, jakby miało nigdy się nie skończyć, ale na szczęście deszcz przeszedł i mogłem pójść dalej. Przeszedłem ulicą Pod Weską prawie do samego końca, lecz przy małym cmentarzu skręciłem w prawo, na drogę gruntową którą poprowadzono szlak rowerowy (jest całkiem gęsta sieć takich szlaków po wschodniej stronie Korbielowa). Moim celem było przejście tą trasą do Krzyżówek. Jak ją oceniam? Jest słabo oznakowana i można się zgubić, ale idzie się bardzo przyjemnie, przez wzgórze o bardzo łagodnym nachyleniu. Z pięknymi widokami. Oczywiście panorama Pilska wyróżnia się najbardziej:
Ale na okoliczne górki, choć znacznie ustępują Pilsku wysokością, też są malownicze widoki.
Dotarłem do Krzyżówek (z lekkimi przygodami, bo musiałem przejść potok w bród - na szczęście był dość płytki). Tam musiałem przejść kawałek asfaltem przez wieś, aby dojść do drogi prowadzącej w stronę osady Watówki (kiedyś, jeszcze zanim się wprowadziłem na Podbeskidzie w 2013, wiódł tamtędy szlak o kolorze czarnym). Jak to często bywa w beskidzkich wsiach, droga wśród zabudowań była bogata w motywy religijne. Były nie tylko malutkie kapliczki, ale również duża, zabytkowa kaplica.
W Krzyżówkach usłyszałem kolejne grzmoty w oddali, więc trochę z duszą na ramieniu rozpocząłem podejście asfaltową drogą w kierunku Watówek. Na szczęście burza poszła nad Romankę i Pilsko, a na mnie nie spadła ani jedna kropla deszczu. Dzięki temu mogłem bez obaw oglądać dramatyczny widok burzowych chmur kłębiących się nad Pilskiem.
Kolejna, szczególnie ładna kapliczka:
Gdy zbliżałem się do Watówek, zobaczyłem na łące kawałek od drogi bacówkę. Zachciało mi się oscypka, więc udałem się w jej stronę aby go nabyć. Pierwszy raz jednak zdarzyło mi się, żebym miał gorsze doświadczenie z zakupem oscypka z bacówki. Serki z takich przybytków zazwyczaj są pyszne i rozpływają się w ustach, a same bacówki są często zadymione, ale schludne i człowiek ma poczucie, że można zaufać sprzedawcy. Tymczasem w tej bacówce unosił się przykry odór nie mający nic wspólnego z wędzeniem, jedyny dym jaki się unosił w powietrzu pochodził od papierosów, izba była w nieładzie, baca też trochę niechlujnie wyglądał, a obok paleniska stało parę kubłów, w których oscypki pływały w mało zachęcająco wyglądającej brei. Od razu ochota na oscypka mi przeszła, ale skoro pofatygowałem się żeby specjalnie podejść do bacówki i właściciel już mnie zauważył, to głupio by mi było zrobić wycof. Kupiłem więc jednego oscypka, ale niestety nawet nie byłem w stanie go dokończyć. Przykro mi to pisać, ponieważ normalnie moje doświadczenia z bacówkami i produktami z nich są wyłącznie pozytywne - no ale co mogę zrobić, skoro tym razem było źle to nie mogę ściemniać, że tak nie było.
Panoramy z łąki nad bacówką:
Droga przez Watówki to kontynuacja pięknych panoram, cały czas pod groźnymi burzowymi chmurami z których niekiedy burczało, na przemian z kolejnymi ładnymi kapliczkami.
Dawny czarny szlak za Watówkami skręcał w lewo, aby trawersować pasmo Mędralowej od południa. Ja jednak poszedłem na wprost, chcąc dołączyć do szlaku granicznego na Jaworzynie. To właśnie w lesie pomiędzy Watówkami a Jaworzyną dopiąłem swego: po tym, jak kilka burz mnie ominęło, w końcu jedna przeszła dokładnie nade mną. Na szczęście burza była dość słaba, piorunów było tylko kilka, z czego zaledwie jeden huknął w pobliżu. Za to deszcz był solidny i bardzo się cieszyłem, że miałem z sobą pelerynę przeciwdeszczową. Być może bym mimo wszystko przemókł, gdybym nie natrafił niespodziewanie w środku lasu na miejscowego, który miał z sobą parasol i zaproponował, żebym również się pod nim schronił. Miły pan w średnim wieku szedł z jednego górskiego przysiółka do drugiego i akurat tak się złożyło, że jego trasa tymczasowo pokrywała się z moją. Parasole jednają ludzi - odbyliśmy pod nim krótką, ale sympatyczną rozmowę, aż doszliśmy pod Jaworzynę, do punktu gdzie znajduje się nowa baza namiotowa. Tam akurat deszcz ustał, a my poszliśmy w swoje strony. Jak widzicie, grupa studentów chroniła się tam pod wiatą przed deszczem.
Po tej największej burzy niebo się zaskakująco szybko przejaśniło, wyszło słońce i od razu zaczęło ostro grzać. Góry zaczęły "parować". W takich warunkach nieco przypominających saunę zszedłem na Przełęcz Głuchaczki, potem znów trochę podejścia w stronę Mędralowej, a następnie skręt w prawo na słowacki szlak żółty, którym poszedłem na skróty do Tabakowego Siodła, omijając Mędralową. A stamtąd na wprost czarnym szlakiem do Zawoi. Mimo coraz pogodniejszego nieba chwilami wciąż przechodziły przelotne opady deszczu. Zarówno na Tabakowym Siodle, jak i miejscami w trakcie zejścia czarnym szlakiem, mogłem oglądać jak "Królowa Beskidów", Babia Góra, walczy aby wydostać się spod ciężkich chmur.
W lesie przed Zawoją niebo już na dobre się przetarło i nagle zrobiło się typowe słoneczne letnie popołudnie.
Na krótkim dystansie moja trasa pokryła się z tą, którą szedłem równo tydzień wcześniej pomiędzy Magurką a Fickowymi Rozstajami. Potem doszedłem do asfaltu i znalazłem się na obrzeżach Zawoi. Przy drodze zaczęły się pojawiać domostwa oraz - jakże inaczej - kapliczki.
Ponieważ nie mogłem wypatrzyć w internecie żadnych busów kursujących z Zawoi Czatoży, na sam koniec poszedłem niebieskim szlakiem, skrajem Babiogórskiego Parku Narodowego, do Zawoi Markowej, skąd połączeń autobusowych było znacznie więcej. Na tym odcinku też było trochę ładnych widoków, ale spieszyło mi się na busa odjeżdżającego o 16:30, więc bardzo rzadko się zatrzymywałem, aby uwiecznić je na zdjęciach.
Ostatnie sto metrów do Zawoi Markowej przebiegłem, ale na szczęście zdążyłem na busa. Do Bielska-Białej wróciłem w trochę niecodzienny sposób. Zamiast tradycyjnie przesiadać się w Suchej Beskidzkiej, pojechałem aż do Biertowic, a stamtąd innym busem do Lanckorony. Wiele dobrego usłyszałem o tej małej miejscowości położonej nieopodal Kalwarii Zebrzydowskiej, i chciałem w niej spędzić wieczór. Wrażenie na mnie zrobiła bardzo pozytywne. Myślę, że poniższe zdjęcie nie do końca oddaje, jak klimatyczne są małe uliczki Lanckorony z tradycyjnymi chałupami, w tym warsztatami różnych rzemieślników, w otoczeniu mnóstwa pięknych kwiatów. Lanckorona jest raczej położona poza głównymi trasami turystycznymi i może tak jest lepiej, bo dzięki temu turystyka nie zniszczyła jej tak bardzo i zachował się tam spokój wraz z tradycyjną atmosferą.
Po takim udanym zwieńczeniu wycieczki zszedłem do Izdebnika na busa do Bielska-Białej, gdzie wróciłem już po ciemku, zmęczony po całym dniu poza domem lecz już ciesząc się na kolejne dni w górach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz