sobota, 27 lipca 2019

07.07 Klimczok i Magura

Trasa: Szyndzielnia - Klimczok - Siodło Pod Klimczokiem - Magura - Piekło - Stracona Matka - Lanckorona - Bystra - Mikuszowice Stalownik

Piąty dzień z rzędu w górach i musiałem siłą rzeczy trochę przystopować. Od środy do soboty włącznie byłem na szlakach przez wiele godzin i zmęczenie dawało o sobie znać. Wyszło tak, że w niedzielę też spędziłem na szlaku sporo czasu (od 9 do 16), ale wędrówka była nieporównywalnie spokojniejsza i bardziej wyluzowana od poprzednich, a trasa znacznie krótsza. Tego właśnie mi było trzeba w taką leniwą letnią niedzielę :) Taka forma wycieczki również odpowiadała moim trzem towarzyszkom. Na część trasy z Szyndzielni do schroniska pod Klimczokiem wybrała się ze mną moja koleżanka oraz jej dwie córeczki (lat siedem i cztery). Dziewczynki dopiero zaczynają swoją przygodę z górami (dwa tygodnie wcześniej nabyły książeczkę GOT) i muszę powiedzieć, że dały sobie radę z tą trasą znakomicie. 

Mimo wszystko wejście na Szyndzielnię na piechotę byłoby trochę zbyt ciężkie (nie tylko dla dziewczynek, ale dla mnie też), więc wjechaliśmy na szczyt kolejką. Zaoszczędzone w ten sposób siły wykorzystaliśmy na wejście na wieżę widokową, która niedawno powstała przy górnej stacji kolejki. Nie mogę uwierzyć, że dopiero tego dnia wszedłem na nią po raz pierwszy! Ta wieża naprawdę wiele wnosi do atrakcyjności Szyndzielni, ponieważ widoki z tego szczytu są mocno ograniczone, a tymczasem z wieży można oglądać rozległe panoramy z każdej z czterech stron. Widać oczywiście Bielsko-Białą:


Od wschodu widać Beskid Mały i Jezioro Żywieckie - niestety tego dnia trochę zamglone z powodu słabej przejrzystości powietrza.


No i rzecz jasna widać sam szczyt Szyndzielni jak na dłoni.


To była ostatnia z moich wielu wizyt na Szyndzielni jako mieszkaniec Bielska-Białej (dokładnie byłem tam 33 razy - na żadnym innym szczycie w polskich górach nie byłem tak często). Ta szczególna okazja wymagała więc pamiątkowego zdjęcia.


Nacieszywszy oczy widokami, zeszliśmy z wieży i przeszliśmy bardzo spokojnym tempem na Klimczok, robiąc jeszcze po drodze postój w schronisku na Szyndzielni. Oprócz nas tą trasą szło jeszcze wielu innych turystów - czego się spodziewać w wakacyjną niedzielę... Szło się jednak bardzo przyjemnie. Muszę też oddać moim dwom najmłodszym towarzyszkom, Zuzi i Matyldzie, że dzięki nim mogłem spojrzeć na ten szlak Szyndzielnia-Klimczok, który przebyłem wcześniej tyle razy, z innej perspektywy. Małe dzieci naprawdę mają dar do dostrzegania rzeczy, których dorośli nie widzą :) Z tego powodu mieliśmy po drodze dużo nieplanowanych postojów, ale każdy z nich miał ciekawy powód - a to Matylda zobaczyła ogromnego żuka, a to Zuzia wypatrzyła krzak smakowitych jagód... Oczywiście podczas takiej wędrówki było też sporo gier i zabaw. Tak więc choć to była dla mnie rekordowo długa wędrówka z Szyndzielni na Klimczok, to też zdecydowanie jedna z najbardziej radosnych :)

Na Klimczoku niestety oczekiwała mnie przykra niespodzianka - klimatycznej chatki, która stała tam przez tyle lat, już nie było. To byłe do przewidzenia, ponieważ już podczas zimy widziałem, że została zamknięta dla turystów. Po prostu nie wytrzymała naporu wyjątkowo dużej pokrywy śnieżnej na dachu... Tak więc niestety została rozebrana, ale przynajmniej część nagromadzonych tam memorabiliów udało się przenieść w alternatywne miejsce. (Zwracam uwagę zwłaszcza na ostrzeżenie o hemoroidach - drugi rząd od góry, drugi napis od lewej. Tak więc kto jeszcze nie był na Klimczoku, niech tam idzie czym prędzej!)


Na szczęście skalny ogródek nie zniknął i wciąż jest tam, gdzie był. A do tego kolekcja kamieni z gór świata się stale powiększa - chociaż można polemizować, czy wszystkie kamienie są górskie ;)



Pamiątkowe zdjęcie z tej ostatniej wizyty na Klimczoku też musiało być :)


Powoli i ostrożnie zeszliśmy po stromym zboczu do Siodła pod Klimczokiem, a następnie do schroniska na obiad. Takich tłumów jeszcze nigdy tam nie widziałem...


Po obiedzie pożegnałem się z moimi dzielnymi towarzyszkami, które miały wykupione bilety powrotne na kolejkę i zamierzały wrócić na Szyndzielnię czerwonym szlakiem, tym razem omijając szczyt Klimczoka. Ja z kolei chciałem jeszcze raz pójść na Magurę, którą bardzo lubię, oraz poeksperymentować z jednym pozaszlakowym wariantem zejścia z Magury do Bystrej. Ruszyłem więc na Magurę - i naprawdę nie mogło być większego kontrastu pomiędzy warunkami na tym szlaku a tymi na trasie Szyndzielnia-Klimczok. Po prostu te tłumy momentalnie wyparowały i na szlaku nie było nikogo! Zaskoczyło mnie to. Pewnie wielu z turystów na Klimczoku nie wiedziało, co tracą omijając Magurę, bo jest naprawdę śliczna! 

No a skoro na szlaku przez Magurę nikogo nie było, to tym bardziej nikogo nie spotkałem po tym, jak zszedłem z szlaku. W punkcie, gdzie za Magurą czerwony szlak skręca w lewo do Bystrej, a żółty prowadzi na wprost do Mesznej, jest jeszcze pozaszlakowy skręt w prawo, który docelowo prowadzi do Szczyrku. Zacząłem właśnie tą trasą schodzić w kierunku południowym, aż do punktu który na mojej mapie nosi wdzięczną nazwę "Piekło". Tam z leśną drogą do Szczyrku krzyżuje się jeszcze szersza droga gruntowa, która okrąża Magurę, trawersując ją najpierw od południa, a potem od wschodu. To właśnie tą drogą próbowałem ze znajomymi obejść Magurę od południa 26.05.2018, gdy na naszej przeszkodzie stanęły prace leśne. A teraz postanowiłem pójść za tą drogą po wschodnich stokach Magury i w taki sposób powrócić na czerwony szlak w Straconej Matce.

Ta trasa to całkiem ciekawa opcja na wycieczkę w okolice Magury i Klimczoka. Idzie się wygodnie, drogę ciężko zgubić, a różnice wysokości są bardzo niewielkie. Częściowo droga jest zalesiona:


Ale są też punkty z ładnymi widokami na Kotlinę Żywiecką.



Po wielu dniach ze słońcem, pogoda niestety zaczynała się psuć. Nad Magurę nadpłynęły niskie chmury:


Na szczęście przynajmniej nie padało, a temperatura do wędrówki była optymalna. Bez problemów wróciłem na czerwony szlak i zszedłem na Lanckoronę, mijając charakterystyczny ołtarz:


Zejście niebieskim szlakiem z Lanckorony do Bystrej było mi bardzo dobrze znane. Jest w dużej części zabudowane. Ludzie mieszkający przy tej drodze muszą pokonać niebagatelną różnicę wysokości, aby się dostać do swoich domów, ale ich trudy wynagradzają takie widoki:


Na zakończenie wycieczki postanowiłem jeszcze zrobić trochę spacerowania "miejskiego". Poszedłem niebieskim szlakiem aż do centrum Bystrej, potem ulicą Zdrojową nad rzekę Białkę, kawałeczek ścieżką wzdłuż jej brzegu, następnie mostkiem na jej drugą stronę i ulicą Bajki do pętli autobusowej Mikuszowice Stalownik - czyli do tego punktu, gdzie rozpoczynam albo kończę praktycznie każdą wycieczkę na Magurkę Wilkowicką. Kusiło mnie, aby pójść tam jeszcze raz, ale musiałem powiedzieć sobie dość: wystarczy tego łażenia po górach, robię to już piąty dzień z rzędu i muszę też wykorzystać czas na inne rzeczy :) Dodatkowo gdy szedłem z Bystrej do Mikuszowic zaczął kropić deszcz, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że lepiej wkrótce zakończyć wycieczkę. Spacerek uliczkami i ścieżkami na tym odcinku był jednak bardzo sympatyczny. Wyróżniającym się obiektem, na który miałem sporo ciekawych widoków, był szpital w Wilkowicach.



W autobusie linii nr 2, którym wracałem do Bielska-Białej, było sporo innych wędrowców górskich. Przypuszczam, że byłem jedynym spośród nich, który wracał nie z Magurki Wilkowickiej, tylko z Szyndzielni i Klimczoka :) Po tej wycieczce nadeszła pora, aby przez kilka dni odpocząć od gór i zająć się ważnymi sprawami przed wyprowadzką z Bielska-Białej, którą miałem zaplanowaną na 15 lipca. No i te dni były też przeznaczone na to, aby pożegnać się z moimi znajomymi z tego miasta. Byli wśród nich i tacy, którzy brali udział w niektórych z wycieczek górskich opisanych na tym blogu. Taki czas pożegnań jest zawsze smutny, ale mam nadzieję że kontakt się utrzyma i miłe wspomnienia pozostaną, w tym te górskie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz