Trasa: Koszarawa Bystra - Przełęcz Klekociny - Magurka - Nad Czatożą - Fickowe Rozstaje - Markowe Szczawiny - Zawoja Markowa
Po bezchmurnej i przyjemnie ciepłej środzie nadszedł równie perfekcyjnie nadający się do górskiej aktywności czwartek: z lazurowym niebem przez cały dzień, przyjemnym powiewem i idealną temperaturą, ani za gorącą, ani za chłodną. Takie dni w lipcu to perełki, bo zazwyczaj o tej porze roku jak jest słonecznie to również gorąco, a słoneczne dni bez męczącej temperatury są rzadkością. Tak jakoś się złożyło, że niemal równo rok wcześniej na początku lipca też zdarzyły się dwa takie dni - w 2018 hasałem po Tatrach w idealnych warunkach 2-3 lipca (kto nie czytał moich relacji z tych dni to polecam), a w tym roku wyjątkowo łaskawa pogoda wypadła na dni 3-4 lipca. Po bardzo udanej wycieczce na Pilsko pierwszego dnia, nie pójść ponownie w góry drugiego dnia byłoby grzechem. Nie miałem zamiaru go popełniać i mimo zmęczenia wstałem poranną porą na busa do Żywca. Tam przesiadka na kolejnego busa, i oto o 8 rano znalazłem się przystanku Koszarawa Bystra - wyjątkowo odludnym zakątku Beskidu Żywieckiego, dosłownie na końcu świata, gdzie nigdy do tej pory nie zdarzyło mi się zajechać. Teraz po raz pierwszy miałem okazję przejść się ścieżką dydaktyczną oznakowaną na niebiesko, prowadzącą z Koszarawy Bystrej na Przełęcz Klekociny, gdzie miałem wstąpić na znaną sobie trasę: zielony szlak na Magurkę.
Mówię, że ten szlak był mi znany, ale zarazem miałem poczucie takie jakbym zupełnie go nie znał, ponieważ moje jedyne przejście nim (podczas majówki 2015) miało miejsce w totalnej mgle. Tak więc kiedy tym razem wszedłem na Przełęcz Klekociny czułem się tak, jakbym odkrywał ją na nowo. Po raz pierwszy przekonałem się, jakie ona posiada walory widokowe.
Po mniej więcej 40 minutach podejścia zielonym szlakiem dotarłem na Halę Kamińskiego pod szczytem Magurki (1114 m n.p.m.) - kolejne miejsce, które dotychczas widziałem tylko we mgle i teraz jakby odkrywałem po raz pierwszy. Jeśli chodzi o panoramy stamtąd, to najbardziej rzucała się w oczy Mędralowa z charakterystyczną polaną na wierzchołku, a za nią w tle Pilsko.
Oprócz tego od zachodu widoki były bardzo dalekie, aż do najwyższych szczytów Beskidu Śląskiego.
Na Hali Kamińskiego skręciłem w lewo na szlak czarny, by po kilku minutach osiągnąć nim szczyt Magurki. Tak jak z hali najlepsze widoki były na południe i zachód, tak z szczytu są one na północ i wschód, zwłaszcza na Jałowiec.
Mój plan na resztę tej trasy zakładał niemal wyłącznie poznawanie szlaków w Babiogórskim Parku Narodowym i jego okolicach, którymi jeszcze nie szedłem i do których zaliczenia nadeszła najwyższa pora. Czyli: czarny szlak z Magurki do Zawoi Czatoży, żółty na Fickowe Rozstaje, czerwony (należący do Głównego Szlaku Beskidzkiego) na Markowe Szczawiny, i na koniec zielony do Zawoi Markowej. Z tych szlaków najmniejsze oczekiwania miałem wobec czarnego - nigdy wcześniej nie czytałem żadnej relacji z niego, a patrząc na mapę wnioskowałem, że to zapewne zalesiony, nieco nudnawy szlak. Tymczasem to właśnie ten odcinek okazał się najciekawszy z wszystkich tych "nowych" dla mnie szlaków. Jedno z moich największych odkryć w roku 2019! Już na początku oferuje fajny widok na pasmo Policy, ale to jest tylko przedsmak atrakcji na tym szlaku.
Tymi atrakcjami są rewelacyjne panoramy Babiej Góry, które ma się nieustannie przed oczami podczas znacznej części tego zejścia.
Tak więc ten szlak niespodziewanie okazał się prawdziwym hitem, ale zdecydowanie polecam iść nim w tym samym kierunku co ja, czyli z Magurki w dół a nie na odwrót. Po pierwsze dlatego, że idąc w przeciwną stronę ma się ten piękny widok na Babią Górę cały czas za plecami, a po drugie dlatego, że szlak jest stromy i podejście może okazać się bardzo mozolne. Właśnie to odkrywała na własnej skórze para wędrowców, którą minąłem na tym odcinku (poza nimi od Koszarawy Bystrej aż do Markowych Szczawin nie spotkałem na szlaku ani jednej osoby). Byli już mocno zmęczeni, a mieli jeszcze przed sobą kawał podejścia... Jednak mimo zmęczenia byli bardzo chętni do rozmowy i tak się jakoś ułożyło, że uciąłem sobie z nimi jedną z dłuższych pogawędek, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się nawiązać z przypadkowymi turystami spotkanymi na szlaku. Okazało się, że to bardzo sympatyczne małżeństwo jest z mojego rodzinnego Gdańska :) Przyjechali na tygodniowy urlop do Zawoi i byli tam od poprzedniej niedzieli. Dotychczasowe dni pobytu wykorzystali bardzo aktywnie, wchodząc m.in. na Babią Górę i Policę, a na ten dzień mieli w planach Jałowiec. Nie mogli wyjść z podziwu, jak piękne są te okolice. Czyżby mieli zostać kolejnymi po mnie "gdańszczanami w górach"? :)
Po miłej rozmowie poszliśmy dalej w swoje strony. Dolna część czarnego szlaku była zalesiona i mniej ciekawa, lecz schodziło się wygodnie i przyjemnie. Na dole, w dolinie Czatożanki, czarny szlak przyłączył się do żółtego, a po krótkim dystansie się rozwidliły - czarny skierował się na prawo w stronę Tabakowego Siodła, a ja poszedłem na lewo za żółtymi znakami, prowadzącymi na Fickowe Rozstaje. Wkrótce potem wszedłem na teren Babiogórskiego Parku Narodowego. Jeśli ktoś chce wejść na Babią Górę oszczędzając kilka złotych to polecam wejść do parku narodowego właśnie tą trasą, ponieważ nie ma żadnego punktu poboru opłat - w odróżnieniu chociażby od popularnej trasy z Przełęczy Krowiarki, gdzie wymigać się od opłat się nie da.
Mimo rewelacyjnych warunków pogodowych do wędrówki, zmęczenie po całodniowej wycieczce z poprzedniego dnia zaczęło u mnie dawać o sobie znać. Podczas podejścia żółtym szlakiem główna myśl, jaka mi towarzyszyła, to "ale mi się nie chce..." Wszak to już drugie podejście tego dnia... Na pewno nie pomagał fakt, że ten szlak jest kompletnie pozbawiony ciekawych widoków. Motywacja nieco mi wróciła od Fickowych Rozstajów, ponieważ cały odcinek do Markowych Szczawin był prawie płaski, co znacznie bardziej mi odpowiadało :) I ten odcinek ogólnie był bardziej atrakcyjny. Chociaż widoków wciąż brakowało, to jednak wąska ścieżka wijąca się przez las, niekiedy przecinająca wartkie strumyczki i często trzymająca się skraju stromego urwiska, miała niezaprzeczalny urok i klimat. A do tego wciąż szedłem nią zupełnie sam, co zaskakiwało mnie biorąc pod uwagę, że przecież idę Głównym Szlakiem Beskidzkim.
I jest na tym odcinku jeden jedyny punkt widokowy, z panoramą na pasmo Jałowca.
Równo o 13:00 dotarłem do schroniska na Markowych Szczawinach, gdzie wreszcie natrafiłem na innych ludzi, choć i tak było ich zaskakująco mało. Pewnie o tej porze większość turystów była bliżej szczytu Babiej Góry, a schronisko zapewne miało większe obłożenie późnym popołudniem i wieczorem, gdy oni schodzili z gór.
Po postoju na lekki obiad (zaserwowano mi przepyszny chłodnik) zacząłem schodzić do Zawoi Markowej zielonym szlakiem.
Tak samo jak na czarnym szlaku sprowadzającym do Zawoi Podryzowane, widać że w Babiogórskim Parku Narodowym bardzo się dba o stan tych głównych tras dojściowych do Markowych Szczawin. Większość zielonego szlaku prowadziła wygodnym, szerokim i świetnie oznakowanym kamiennym chodnikiem przez las.
Tak samo jak na czarnym szlaku sprowadzającym do Zawoi Podryzowane, widać że w Babiogórskim Parku Narodowym bardzo się dba o stan tych głównych tras dojściowych do Markowych Szczawin. Większość zielonego szlaku prowadziła wygodnym, szerokim i świetnie oznakowanym kamiennym chodnikiem przez las.
Zawoja Markowa to bardzo popularny punkt wypadowy na Babią Górę, a jednak jakoś tak się złożyło, że mimo tylu wędrówek po Beskidach to dopiero wtedy udało mi się tam dotrzeć pierwszy raz. Moim planem był powrót busem do Bielska-Białej z przesiadką w Suchej Beskidzkiej. Zdawało mi się, że połączenia do i z Zawoi Markowej są dość częste, a tymczasem okazało się, że rozkład zarówno na przystanku, jak i w internecie to fikcja i dwa przewidziane w rozkładzie busy w ogóle się nie pojawiły. Zaś ten który w końcu zawiózł mnie do Suchej Beskidzkiej miał według kierowcy odjechać o 15:10, czyli o porze kiedy według rozkładu nie miało być żadnych busów. Cóż, tym razem odpuszczę sobie narzekania, bo przynajmniej udało mi się mimo tych opóźnień zdążyć na przesiadkę w Suchej Beskidzkiej. Po powrocie do Bielska-Białej musiałem spędzić wieczór na odpoczynku, ponieważ po tym drugim dniu pod rząd z dość długą trasą naprawdę czułem się bardzo zmęczony. A musiałem wrócić do sił, ponieważ przez kolejne dwa dni miałem wędrować z specjalnym gościem z zagranicy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz