Trasa: Brenna Leśnica - Świniorka - Zakrzosek - Dobka - Bukowa - Cyrhla - Kamienny - Jarzębata - Gościejów
Poniższą relację piszę z żalem, ponieważ to jest ostatnia relacja na tym blogu o trasie w górach, którą pokonywałem jako mieszkaniec położonego w nich miasta. Pewnie jeszcze co nieco się pojawi na tym blogu, ale znacznie rzadziej i tylko wtedy, kiedy uda mi się znaleźć czas na wypad na południe Polski. Tak więc w poniedziałek 15 lipca późnym wieczorem już żegnałem się z miastem Bielsko-Biała, a nazajutrz rano rozpocząłem nową, warszawską przygodę. A skoro góry były tak ważną częścią mojego życia w Bielsku-Białej, to chyba wypadałoby, abym chociaż część tego ostatniego dnia spędził właśnie w nich. I tak uczyniłem :) Miała być dziękczynna wycieczka na Groń Jana Pawła II, ale zbyt długie poranne spanie w poprzedni piątek zmieniło moje plany i sprawiło, że musiałem zamienić dwie trasy miejscami: na ulubioną górę Ojca Świętego udałem się już owego piątku, a w ten ostatni poniedziałek skierowałem się na zachód, w Beskid Śląski. To było najczęściej odwiedzane przeze mnie beskidzkie pasmo (według wyliczeń mojego bloga, aż 127 razy), więc nawet dobrze się złożyło, że tą ostatnią wycieczkę zrobiłem właśnie tam.
Cel był prosty: zaliczyć nieznany mi odcinek żółtego szlaku pomiędzy Brenną Leśnicą i Orłową, a także dwa szlaki, którymi poprzednio szedłem przy kiepskiej pogodzie i przez to nie byłem w stanie zaznać pełni ich piękna: niebieski pomiędzy Orłową i Zakrzoskiem oraz żółty pomiędzy Kamiennym i Jarzębatą. Tym razem nie musiałem mieć najmniejszych obaw o pogodę. W poniedziałek od rana do wieczora na niebie królowało słońce, a temperatura była po prostu perfekcyjna - około 20 stopni. Warunki były idealne do tego, aby podziwiać widoki z żółtego, nowego dla mnie, szlaku. A było ich naprawdę sporo, przede wszystkim na pasma Błatniej oraz Starego Gronia.
Szlak był wyjątkowo piękny, ale też wyjątkowo perfidny pod innymi względami. Ewidentnie nie należy do najpopularniejszych - był miejscami koszmarnie zarośnięty, przez co niespodziewanie w kilku miejscach musiałem trochę "chaszczować". Na szczęście szlak nie był taki na całej długości i były też takie odcinki, na których szedłem wygodniejszymi leśnymi dróżkami.
Gdy dotarłem do skrzyżowania z niebieskim szlakiem pod Orłową, miałem okazję dowiedzieć się o burzliwych dziejach tej okolicy w trakcie II Wojny Światowej.
Skierowałem się na niebieski szlak, biegnący praktycznie przez całą długość pasma Równicy, którym przeszedłem przez górę Świniorka do osady Zakrzosek. Gdy szedłem nim w maju 2014 podczas deszczu, nie zrobił na mnie jakiegoś wyjątkowego wrażenia. Tym razem zachwycił mnie różnorodnością panoram. Podobał mi się też spokój na tym szlaku i to, że mimo względnej bliskości obszarów bardziej zabudowanych, na samym szlaku oznak "cywilizacji" było niewiele, i można było spędzić czas sam na sam z naturą.
Z Zakrzoska do Dobki nie zszedłem czarnym szlakiem, którym podchodziłem zaledwie 9 dni wcześniej, tylko zszedłem krętą drogą asfaltową przez Ślepą Dobkę. Potem czekał mnie odcinek, który znałem właśnie z tej niedawnej wyprawy: w górę ulicą Tokarnia. Mankamentem tej drogi jest spory ruch samochodów, za to widoki są jej niewątpliwą zaletą.
Na górze skręciłem w lewo, czyli na wschód, ulicą Kamienną, która poprowadziła mnie częściowo po asfalcie, a częściowo po betonowych płytach, przez osady Szymków i Kamienny. Mieszkańcy tej drugiej osady naprawdę mają na co popatrzeć z swoich okien. Domyślam się, że zimą pewnie nie jest tam tak wesoło, ale w letnie popołudnie było cudownie :)
Taka sympatyczna dekoracja w jednym z ogródków :)
Idąc cały czas tą samą drogą, która po opuszczeniu zabudowań Kamiennego przeszła w gruntową, doszedłem do żółtego szlaku na skraju osady Jarzębata. Tutejszym mieszkańcom też poszczęściło się jeśli chodzi o widoki :)
Szlak żółty sprowadza do centrum Wisły, ale ja wybrałem inną trasę zejściową: w osadzie Słowik, gdzie trzymający się asfaltu szlak skręca dość ostro w prawo, ja poszedłem na wprost, drogą gruntową, która sprowadziła mnie do Gościejowa, przy początku czarnego szlaku. Nie był to może do końca najlepszy pomysł - ostatnio coraz częściej zauważam, że gdy schodzę z szlaków w obszarach zabudowanych to nieraz dochodzi do tego, że z gospodarstw wybiegają na mnie psy. Tak się zdarzyło właśnie przy jednym z domów na tym pozaszlakowym odcinku: dwa psy popędziły prosto na mnie i zaczęły na mnie skakać, a na zewnątrz gospodarstwa była jedynie dwójka małych dzieci, których krzyki nie zrobiły na psach najmniejszego wrażenia... Dopiero gdy dzieci zawołały swoją mamę, a ona wyszła i krzyknęła na psy, niesforne zwierzęta odpuściły. Przeprosin z strony właścicieli jednak nie było...
Pomijając tą jedną niezbyt przyjemną przygodę, reszta zejścia do Gościejowa upłynęła mi spokojnie i malowniczo.
I w taki sposób, stanowczo zbyt prędko jak na mój gust, znalazłem się u krańca mojej trasy, na przystanku autobusowym w Gościejowie. Koniec! Pora wracać do Bielska-Białej na ostatnie pakowanie i porządki przed wieczorną wyprowadzką... Kończą się tam samym regularne wpisy na moim blogu, ale działalność bloga na pewno się nie kończy. Zostawiłem trochę rzeczy w Bielsku-Białej i na bank wrócę po nie w sierpniu, gdy będę już miał załatwione mieszkanie w Warszawie, aby je tam zabrać. Nie omieszkam przy tej okazji jeszcze parę razy wyjść w góry ;) Poza tym z Warszawy będę miał na tyle blisko, że na pewno dam radę od czasu do czasu wyskoczyć na weekend w góry. Tak więc zaglądajcie tu od czasu do czasu... bo definitywnie nie mówię górom "żegnajcie", tylko "do zobaczenia" :)