Trasa: Laliki Pochodzita - Pańska Łąka - Pietraszyna - Koczy Zamek - Przełęcz Koniakowska - Kamesznica Górna
Czwartek był szczytowym dniem fali potężnych ulew, która przeszła w drugiej połowie września nad Podbeskidziem. W Tatrach tego dnia spadło sporo śniegu i bardzo dobrze, że zrezygnowałem z planów wybrania się tam wtedy. Chcąc sobie ten brak Tatr zrekompensować poszedłem trzeci dzień z rzędu w Beskidy, jednak podczas tej wyprawy tak przemokłem, że potem postanowiłem dać sobie spokój z górami dopóki pogoda się nie poprawi ;)
Korzystając z tego, że miałem wolne w dzień powszedni, rozpocząłem wycieczkę w punkcie, do którego normalnie nie miałbym jak dojechać, ponieważ bus dojeżdża tam wyłącznie w dni nauki szkolnej, kiedy prawie zawsze jestem w pracy. Chodzi mi o osadę Pochodzita na skraju Lalików. Odległość tam od stacji kolejowej Laliki jest ogromna i ten jeden busik dziennie w dni nauki szkolnej jest naprawdę jedyną sensowną opcją dojazdu tam. Tzn. tylko względnie sensowną - bus, do którego wsiadłem w Żywcu czwartkowego popołudnia, był w fatalnym stanie technicznym. Jeśli codziennie tą linię obsługuje ten sam pojazd to współczuję pasażerom, którzy na co dzień dojeżdżają nią do szkoły czy pracy. Zwłaszcza tych pierwszych było w busie bardzo dużo, tak więc ja znacząco podniosłem średnią wieku pasażerów (co jest rzadkością, normalnie jak jadę gdzieś busem jest na odwrót).
Jeszcze przed opuszczeniem Żywca musiałem przejść kawałek przez miasto pomiędzy przystankami, ponieważ linia z Bielska-Białej do Trzebini, którą przyjechałem, nie zajeżdża na dworzec autobusowy, skąd odjeżdżają wszystkie pozostałe linie łącznie z tą do Lalików. Musiałem w związku z tym przejść przez most nad Sołą. Zszokowało mnie, jak bardzo podniósł się poziom wody w tej rzece po ponad dwóch dobach ciągłych opadów.
Przynajmniej w busie kierująca pojazdem postanowiła zrobić na przekór aurze za oknem i puszczała jeden za drugim kawałki iście letnie w charakterze, wśród których było szczególnie dużo piosenek reggaetonowych (co oczywiście bardzo mi przypomniało klimaty hiszpańskie i spowodowało lekką tęsknotę za nimi... spotęgowaną przez zdjęcia na Whatsappie, które wysłali mi w tym samym momencie moi znajomi będący na urlopie w pięknej słonecznej Andaluzji, w Kadyksie, mieście które absolutnie ubóstwiam). Ale gdy wysiadłem z busa w Pochodzitej i poczułem to świeże górskie powietrze, nawet przy lejącym deszczu powrócił mój entuzjazm wobec naszych pięknych Beskidów :)
Pierwszy etap mojej wędrówki przebiegał asfaltową drogą, mijając gdzieniegdzie pojedyncze zabudowania, charakterystyczne beskidzkie łąki, oraz przemokniętą beskidzką faunę:
Przechodziłem w bezpośrednim sąsiedztwie słynącej z pięknych widoków góry Ochodzita (których to widoków sam doświadczyłem na niezapomnianym zachodzie słońca 26.10.2014), lecz tym razem było jej widać tylko tyle...
Potem zszedłem z asfaltu na jedno krótkie, lecz ostre podejście wąską (i oczywiście w tych warunkach koszmarnie zabłoconą) ścieżką przez las, by wyjść na kolejną asfaltową drogę w osadzie Pietraszyna. Ta droga połączyła się z kolejną, którą przebiega niebieski szlak z Baraniej Góry do Zwardonia. Szedłem tędy poprzednio w Dzień Kobiet 2014 roku - jakże było wtedy inaczej! Idąc za szlakiem przekroczyłem szosę Milówka-Istebna i przeszedłem pod górę Koczy Zamek. Tak jak poprzednim razem, zboczyłem z szlaku na chwilę aby wejść na jej szczyt (847 m n.p.m.). Tyle tylko z niej było widać... (Porównajcie sobie z analogicznym zdjęciem na moim wpisie z 08.03.2014.)
Wejście na Koczy Zamek przypłaciłem utratą parasolki, gdyż to miejsce było wystawione na silniejszy wiatr i nagły poryw zniszczył mi parasolkę zupełnie. Do tej pory dzięki niej byłem prawie suchy, lecz odkąd zabrakło jej wsparcia trzeba było naprawdę niewiele, bym przemoknął do suchej nitki. Zszedłem niebieskim szlakiem na Przełęcz Koniakowską, zatrzymując się aby zrobić tylko jedno zdjęcie panoramy tam, moknąc coraz bardziej i powoli zaczynając marzyć o zakończeniu tej wycieczki.
Jeszcze 20 minut wędrówki asfaltem i byłem na pętli autobusowej w Kamesznicy Dolnej, gdzie wyrzuciłem już do niczego się nie nadającą parasolkę do kosza i w schronieniu pod wiatą poczekałem na busa do Żywca. Mimo "ekstremalnych" warunków nie żałuję tej wyprawy, ponieważ okolice przez które przechodziłem są naprawdę malownicze i dobrze było znów poczuć ich atmosferę. Na pewno nie była to moja ostatnia wyprawa w te strony!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz