Trasa: Polana Chochołowska - Przełęcz Bobrowiecka - Dolina Bobrowiecka - Umarła Przełęcz - Cieśniawy - Cicha Dolina Orawska - Molkówka - Siwa Polana
Drugi dzień w Tatrach miałem przeznaczony na "lajcik". Po ogromnej wyrypie z pierwszego dnia nie byłem fizycznie powtórzyć taką trasę drugi dzień z rzędu, w następnych dniach czekały mnie kolejne bardzo długie trasy, a poza tym zapowiadało się na jeszcze silniejszy halny i po południu na burze. Trzeba wiedzieć czasami, kiedy wyluzować, i tak było w tym przypadku. Pospałem sobie więc smacznie do późna (aż do 9 rano), zjadłem sobie śniadanie na spokojnie razem z częścią przesympatycznego towarzystwa z mojego pokoju (z częścią a nie z całością, gdyż niektórzy byli hardkorami i bladym świtem ruszyli na grań Tatr Zachodnich) i dopiero po 10 zacząłem zbierać się do wymarszu. Widziałem i słyszałem, że całkiem nieźle wieje na zewnątrz schroniska, i cieszyłem się z decyzji żeby nie iść wysoko w góry - bo jeśli już tutaj wieje, to strach pomyśleć co się dzieje na szczytach...
Lajtowy dzień wcale nie musiał być nudnym dniem ;) Zaplanowałem sobie trasę polsko-słowacką, przez obszar Tatr o którym pisze się w internecie bardzo mało. Raczej dlatego, że brakuje w nim spektakularnych widoków, ale mimo wszystko chciałem go poznać i odkryć jego tajemnice. Chodzi mi o okolice Orawic; Dolina Bobrowiecka, Juraniowa, Cicha Dolina Orawska i inne. Planowałem więc wejść na Przełęcz Bobrowiecką, zejść do intrygującego mnie wąwozu Cieśniawy, a potem... spontan ;) Może to Witowa przez Magurę Witowską... było kilka tras w tej okolicy do wyboru.
Pierwsza część mojej trasy pokrywała się z końcówką mojej trasy z poprzedniego dnia: żółtym szlakiem w kierunku Grzesia. Tu napiszę o rzeczy, o której nie wspomniałem w relacji z poprzedniego dnia, gdyż była już bardzo długa i nie chciałem psuć jej pozytywnego wydźwięku. A więc o skandalicznych warunkach na żółtym szlaku przez Bobrowiecki Żleb. Leśnicy prowadzą tam prace (w Tatrach Zachodnich doprawdy robią to w tylu miejscach!) i totalnie porozjeżdżali drogę ciężkim sprzętem. Efektem było straszne błoto oraz szlak usłany gałęziami. Warunki do wędrówki, delikatnie mówiąc, do przyjemnych nie należały.
Ulgą dla mnie było, gdy przed rozstajem szlaków ten ciężki odcinek się zakończył. Większość turystów będących ze mną na szlaku skręcała żółtym w stronę Grzesia, ja natomiast poszedłem przed siebie "owianym tajemnicą" niebieskim szlakiem do Orawic. Po kilku minutach znalazłem się na najwyższym punkcie mojej trasy - Przełęczy Bobrowieckiej (1356 m n.p.m.). Widok z przełęczy jest mocno ograniczony, ale przynajmniej można popatrzeć na będący w bezpośrednim sąsiedztwie Bobrowiec.
Z przełęczy niebieski szlak schodzi zakosami do Doliny Bobrowieckiej wąską ścieżką, miejscami lekko zarośniętą, przez las o charakterze bardzo dzikim. Szlak bez szczególnych widoków, ale z naprawdę fajną atmosferą. Niżej niewielka ścieżka przechodzi w szerszą drogę gruntową, a wreszcie na dnie doliny w asfalt. Po godzinie dotarłem do skrzyżowania, na którym niebieski szlak podąża dalej asfaltem na wprost, a na prawo odbija czerwony szlak na Umarłą Przełęcz i do wąwozu Cieśniawy. Obrałem kierunek na ten szlak, który na odcinku przez Umarłą Przełęcz bardzo przypominał mi beskidzkie szlaki. Natomiast rzeczywiście zaczęło się robić bardzo ciekawie kilkanaście minut później, gdy rozpoczęło się przejście przez Cieśniawy. Razem z Juraniowym Potokiem czerwony szlak wciska się w bardzo wąski przesmyk pomiędzy potężnymi skałami.
W kilku miejscach przejście jest tak wąskie, że trzeba wręcz wspinać się po skałach. W tych miejscach bardzo pomagają łańcuchy. Na pierwszym z nich musiałem przeczekać dobre kilkanaście minut, gdyż akurat z naprzeciwka schodziła po nich bardzo duża grupa seniorów. Musiałem niektórym z nich pomóc, ale i tak byłem pod wrażeniem jak świetnie ci starsi ludzie dają sobie radę na tym niełatwym odcinku.
Ostatnia część przeprawy przez Cieśniawy była dużo łatwiejsza. Trzeba przyznać, że to naprawdę malownicza trasa. Mogę ją gorąco polecić.
Za Cieśniawami czerwony szlak wyprowadził mnie na Szatanową Polanę (ciekawe skąd taka nazwa...), z której był widok na Magurę Witowską, szczyt na który (chyba) miałem wejść w następnej kolejności.
Pozostawało tylko pytaniem, którędy na nią wejść, i czy potem zejść żółtym szlakiem do Chochołowa czy czarnym do Witowa. A może jeszcze inaczej? Była dopiero godzina 13, jeszcze pełno zostało mi dnia, a pogoda cudowna - z lekkim wiatrem i bardzo ciepło, wręcz gorąco. Trochę się kłębiło chmur nad wyższymi partiami Tatr, ale na razie nie zapowiadało się jeszcze na burzę. Aby nieco przedłużyć sobie tą przyjemną trasę, wpadłem na pomysł: zamiast skręcać szlakiem do Orawic, pójdę w prawo przez Cichą Dolinę Orawską, drogą asfaltową która potem zatacza szeroki łuk po Orawicko-Witowskich Wierchach i dołącza ponownie do szlaku na Magurę Witowską powyżej Orawic. Kto wie, czy nie będzie tam ciekawych widoków!
Ale czy są tam ciekawe widoki nie wiem, ponieważ ostatecznie nigdy na ten obszar nie doszedłem, a wybierając trasę przez Cichą Dolinę Orawską znacząco sobie wędrówkę skróciłem ;) Szedłem sobie asfaltówką, a tymczasem upał jednak zaczął mi trochę doskwierać, odezwało się też zmęczenie po mega-długiej trasie z poprzedniego dnia. No i jednak troszeczkę samotność - bo w tej dolinie poza mną nie było żywej duszy. Dochodziłem już do końca doliny, droga miała lada moment skręcić i rozpocząć wspinaczkę po stokach Magury Witowskiej. Ten rejon mnie od zawsze bardzo ciekawił, gdyż znajduje się tuż przy granicy z Polską, a zaraz po drugiej stronie jest wylot Doliny Chochołowskiej i Siwa Polana. Tak blisko, a jednak nie ma tam żadnego oficjalnego szlaku. Mimo to zastanawiałem się, czy nie można tam jakoś przedostać się przez granicę na polanę Molkówka, z której według mapy jest dosłownie rzut beretem do Doliny Chochołowskiej.
Jakby w odpowiedzi na moje rozważania w tym momencie wyszły z lasu na drogę trzy grzybiarki. Spytałem się, skąd idą, a one na to że z Molkówki. Wskazały, że niewielka droga gruntowa, którą przyszły, prowadzi właśnie tam. To przesądziło sprawę: skoro tu jestem, muszę tą trasę zbadać! No i przy okazji szybciej dotrę do Zakopanego i będę miał tam więcej czasu na odpoczynek ;) Podziękowałem paniom za wskazówki i poszedłem w las drogą gruntową, która na dalszym odcinku była usłana gałęziami i trochę trudna do przejścia. Ale rzeczywiście widać było, że doprowadza mnie ona do skraju lasu. Wystarczyło 10 minut, aby znaleźć się po stronie polskiej, na ogromnej i pięknej polanie Molkówka. Pierwszy widok stamtąd, który rzucił mi się w oczy po wyjściu na polanę, to Magura Witowska, która jakby chciała mi o sobie przypomnieć z wyrzutem, że tego dnia na nią nie poszedłem. Nie martw się Maguro, jeszcze Cię kiedyś odwiedzę ;)
Molkówka to miejsce pod każdym względem idylliczne, zwłaszcza w taki gorący dzień. Rozległe widoki, klimatyczne bacówki, delikatne powiewy wiatru, przyjemnie grzejące słonko i absolutna cisza... Może nawet i bym spędził trochę czasu wypoczywając właśnie tam, gdybym mimo wszystko nie miał lekkich obaw, że zostanę ukarany za przebywanie poza szlakiem - chociaż formalnie Molkówka znajduje się tuż poza granicami Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Chyba rzeczywiście powinienem był wyluzować, podobnie jak para zakochańców, którą zupełnie znienacka zauważyłem. Oddawali się relaksowi (tak tak, wiem co teraz pomyśleliście, ale zapewniam że akurat w tym momencie to był tylko relaks ;) ) w wysokiej trawie. Aż głupio mi było, że przechodząc tamtędy mącę ciszę, dla której zapewne tam przyszli. Pozdrowiłem ich i spytałem, którędy przyszli na Molkówkę, a oni wyjaśnili mi jak tam doszli z Doliny Chochołowskiej i że to naprawdę blisko. Podziękowałem im i skierowałem się do lasu, gdzie dobrze widoczna ścieżka w kilka minut sprowadziła mnie nad brzeg Chochołowskiego Potoku. Aż dziwne było, bo wędrówce przez takie odludne tereny jak Cicha Dolina Liptowska i Molkówka, widzieć tłumy turystów wędrujące asfaltową drogą po drugiej stronie potoku i słyszeć warkot silnika przejeżdżającej akurat kolejki turystycznej "Rakoń". Widziałem ich wszystkich doskonale, a jednocześnie wątpię aby ktokolwiek by mnie zauważył po drugiej stronie potoku - w zaroślach byłem doskonale przed nimi ukryty ;)
Pozostała jedna kluczowa zagadka do rozwiązania: jak przedostać się przez potok? Od biedy można by w bród, ale nieźle bym się przy tym zamoczył. Według mojej mapy nieco na lewo miał być jakiś mostek. Udałem się w jego poszukiwaniu, ale bezskutecznie, a zapędzałem się tylko w coraz gorsze chaszcze. Powróciłem więc do punktu wyjściowego, i zaledwie tam dotarłem zobaczyłem, że dosłownie kilka kroków dalej, po prawej stronie, jest mały mostek! Jakim cudem nie zauważyłem go wcześniej? Na wypadek jakby ktoś z Was kiedyś szedł tamtędy to mostek wygląda tak:
I takim oto sposobem znalazłem się na asfalcie i momentalnie "wtopiłem się" w tłumy turystów. Zatem niespodziewanie moja wycieczka zakończyła się na Siwej Polanie, ale trzeba przyznać, że wybrałem dużo ciekawszy wariant dojścia tam z Polany Chochołowskiej niż ci wszyscy turyści którzy po prostu poszli Doliną Chochołowską. Poznałem trochę szlaków po słowackiej stronie, doświadczyłem trochę ciekawych klimatów (zwłaszcza z pięknych Cieśniawach), no i przede wszystkim odkryłem cudowną polanę Molkówka. Może i lepiej, że znajduje się ona poza szlakiem, bo dzięki temu posiada taki naturalny charakter i nie walą tam stadami turyści...
Ostatni raz rzuciłem okiem na Tatry idąc przez Siwą Polanę, mijając pomnik upamiętniający wizytę Ojca Świętego.
Zakończyłem poniedziałkową trasę i wsiadłem do busa, który zawiózł mnie do Zakopanego. Tą noc miałem spędzić w "cywilizacji", w mieście, by potem kolejnego dnia ruszyć znów w góry i wtorkową noc spędzić w Murowańcu. W środę miałem znów przenocować w Zakopanem, a w czwartek w Zbójnickiej Chacie na Słowacji. Czyli co druga noc w górach i co druga noc w mieście. Tak w skrócie wyglądał mój plan noclegowy na te sześć dni :)
Wciąż utrzymywała się przepiękna pogoda, więc spędziłem bardzo przyjemnie czas chodząc po mieście i kosztując dobrej regionalnej kuchni na Krupówkach ;) Pokręciłem się też trochę po sklepach, gdyż doszedłem do wniosku, że nadszedł ten moment, aby kupić sobie kijki trekkingowe. Długo nie mogłem się do nich przekonać, ale tyle osób mi je poleciło, że końcu dałem się namówić. Ostatecznie o sprawie zaważyła fatalna prognoza pogody na następny dzień z obfitymi opadami deszczu. A przecież jakoś do tego Murowańca dojść muszę... Jeśli rzeczywiście będzie tak mokro i ślisko w górach to lepiej mieć dodatkową asekurację. Udało mi się w końcu nabyć fajne, niezbyt drogie kijki, które zabrałem z sobą ciekaw, jak one się sprawdzą następnego dnia. I sprawdziły się znakomicie - ale o tym w wpisie z dnia trzeciego w Tatrach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz