Trasa: Kocierz Basie - Sołówka - Łamana Skała - Gibasów Wierch - Gibasowe Siodło - Kocierz Basie
Po krótkim odpoczynku w Bielsku-Białej, od 19 do 22 września miałem jechać na kolejny pobyt w Tatrach. Miałem nawet zarezerwowany nocleg w schronisku na Polanie Chochołowskiej na te dni i wspaniale zapowiadające się plany uwzględniające chociażby takie szczyty jak Salatyn, Rohacze, Baraniec... Niestety pogoda uniemożliwiła mi ten wyjazd. Już wkrótce po powrocie z poprzedniej wizyty w Tatrach stało się jasne, że przez wszystkie cztery dni pogoda będzie tak fatalna, że gorzej być nie może: nieustanne ulewy, a w wyższych partiach Tatr nawet śnieg. Wyjazd w Tatry w takich warunkach kompletnie mijał się z celem i mógł nawet być niebezpieczny. Z żalem więc odwołałem moje rezerwacje, musząc pogodzić się z tym, że Tatry na mnie jeszcze troszeczkę poczekają. Z drugiej strony nie mogłem narzekać, będąc na świeżo po sześciu wykorzystanych na maksa dniach w tych górach.
Skoro miałem zostać w Bielsku-Białej, a te dni miałem wolne, to czemu by nie zrekompensować sobie tatrzański niewypał kilkoma wycieczkami w Beskidy? W tych górach nawet przy słabej pogodzie nie powinienem mieć problemów. A przecież przez poprzednie dwa lata prawie w ogóle mnie w Beskidach nie było, więc wspaniale będzie nadrobić z nimi zaległości! Tak więc we wtorek rano, zamiast w Tatry, udałem się w Beskidy Mały. Pojechałem busem z Żywca do osady Kocierz Basie - na samym krańcu cywilizacji, na końcu długiej drogi biegnącej doliną potoku Kocierka. Dwukrotnie już byłem w Kocierzu Rychwałdzkim (10 kwietnia i 12 maja 2015), ale jeszcze nigdy nie zapuściłem się tak daleko w głąb tej doliny.
Z przystanku Kocierz Basie poszedłem w kierunku chatki studenckiej pod Potrójną trasą, która na mojej mapie jest oznaczona jako żółta ścieżka dydaktyczna. W rzeczywistości ta ścieżka jest nie do końca konsekwentnie oznakowana: raz na żółto, innym razem w kolorze jasnozielonym, czasami kształtami słoneczek na drzewach a w innych miejscach jakimiś innymi, trudnymi do zidentyfikowania kształtami.
Zauważalne było, że rozpoczyna się sezon na grzyby - oczywiście ja tradycyjnie natrafiłem tylko na te nie nadające się do spożycia :P
Po około 40-45 minutach dotarłem do chatki pod Potrójną, która od razu wywarła na mnie dobre wrażenie. Miejsce to zdecydowanie ma swój klimat, zwłaszcza dzięki rozmaitym "dekoracjom", które świadczą o tym iż właściciel musi posiadać dobre poczucie humoru i sporo dystansu do siebie ;)
A oto sama chatka:
Poszedłem w dalszą drogę i wkrótce znalazłem się na czerwonym szlaku, prowadzącym przez Łamaną Skałę. Przypomniałem sobie moją pierwszą wędrówkę tym szlakiem, podczas niezapomnianej wyprawy z 5 października 2013, podczas której przeszedłem przez bardzo długi odcinek pasma Beskidu Małego i zakochałem się w tych górach. Wtedy, w słońcu i wśród kolorów jesieni, szlak przez Łamaną Skałę zrobił na mnie wspaniałe wrażenie. Tym razem, w pochmurny dzień i wśród ledwo co nieśmiało rozpoczynających zmianę kolorów drzew, szlak nie wpłynął na mnie tak mocno jak wtedy, a do tego lekko zirytował mnie fakt, że w jedynym bardziej widokowym punkcie na tym odcinku widok zostaje zeszpecony przez kolej krzesełkową ośrodku narciarskiego Czarny Groń:
Dotarłem do punktu, w którym miałem odbić na zielony szlak na Gibasów Wierch. To skrzyżowanie szlaków zwie się Rozstajem Anuli, a czemu - wiszący w tym miejscu na drzewie napis wszystko wyjaśnia :)
Zapowiadany deszcz zaczął padać, gdy szedłem zielonym szlakiem przez Gibasów Wierch. Przez to widoki kawałek dalej, na Gibasowym Siodle, były dużo bardziej ograniczone niż podczas mojego przejścia tym szlakiem dnia 22.03.2014. Za to zauważyłem tam napis, który od razu przypomniał mi niedawno opuszczoną Hiszpanię... poczułem się przez to trochę nostalgicznie :)
Widok kawałeczek za Gibasowym Siodłem:
Muszę w tym miejscu wyjaśnić, że ta wycieczka absolutnie nie miała być pętelką z osady Kocierz Basie. Miałem przejść prawie cały zielony szlak aż do Łysiny, a potem drogą pozaszlakową przez Gugów Groń do Łękawicy. Jednak trafi chciał, że schodząc z Gibasowego Siodła w zupełnie niezrozumiały dla siebie sposób zabłądziłem - musiałem w którymś miejscu przez pomyłkę pójść na prawo. Zorientowałem się o tym, gdy byłem już znacznie poniżej szlaku i gdy dotarło do mnie, że od dłuższego czasu nie widziałem żadnych zielonych znaków. Jednak prawdę powiedziawszy absolutnie mnie to zabłądzenie nie smuciło, a nawet ucieszyło. Bo dalsza wędrówka bardzo długim zielonym szlakiem do Łysiny stałaby się po prostu zbyt nudna przy takiej pogodzie - byłbym pozbawiony możliwości oglądania uroczych widoków na tej trasie, a samo takie chodzenie po górach w deszczu i bez widoków nie kręciło mnie za bardzo. Byłem więc zadowolony, że moja wycieczka miała zostać przedterminowo zakończona :) Schodziłem więc dalej nieoznakowaną drogą gruntową, która doprowadziła mnie do asfaltowej drogi biegnącej obok potoku Kocierka, a następnie tymże asfaltem wróciłem do punktu początkowego wycieczki, czyli do przystanku autobusowego Kocierz Basie.
Muszę koniecznie dopowiedzieć o ciekawym spotkaniu, jakie miałem w tym miejscu. Buz z Żywca przyjechał o 11:45, a mój był dopiero o 12:25, więc jeszcze 40 minut czekania przede mną - które na początkowym etapie zostało mi znacznie umilone. Z przyjeżdżającego z Żywca busa wysiadł nieco starszy pan, który widząc lejący coraz intensywniej deszcz postanowił wejść pod wiatę przystanku i tam się schronić. Ja oczywiście już tam siedziałem, ciesząc się z ochrony przed deszczem. Starszy pan zagadnął do mnie i okazało się, że jest to nikt inny jak "chatkowy" z chatki pod Potrójną. Nawiązaliśmy bardzo sympatyczną rozmowę - ten pan był bardzo przyjazny i komunikatywny, miło więc było poznać go i dowiedzieć się od niego nieco więcej na temat chatki pod Potrójną. Po mniej więcej 10 minutach stało się jasne, że deszcz nie przestanie padać, a wręcz na odwrót, nasila się. Chatkowy postanowił w takiej sytuacji nie czekać dłużej tylko iść dalej - pożegnaliśmy się więc życzliwie i on poszedł w góry tą samą ścieżką, którą ja też wchodziłem kilka godzin wcześniej.
To miłe spotkanie zakończyło niedługą pętelkę po Beskidzie Małym. Szału nie było pod względem pogody, a przez to i widoków - jednak najważniejsze było dla mnie to, że mogłem ponownie spędzić trochę czasu w Beskidach i przypomnieć sobie, jak to fajnie w nich jest ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz