czwartek, 28 września 2017

12.09 Kasprowy Wierch i Czarny Staw Gąsienicowy

Trasa: Kuźnice - Myślenickie Turnie - Kasprowy Wierch - Hala Gąsienicowa - Czarny Staw Gąsienicowy - Zmarzły Staw - Czarny Staw Gąsienicowy - Hala Gąsienicowa

Trzeci dzień mojego pobytu w Tatrach był, zgodnie z przewidywaniami, słaby pod względem pogody. Przez cały dzień niebo było kompletnie zasnute niskimi chmurami i słońce nie wyjrzało chociażby na chwilę. Za to prognozy nie sprawdziły się pod względem opadów - zamiast lać nieustannie, padało słabo i to tylko okresami. Dzięki temu udało mi się zaliczyć naprawdę niezłej długości trasę i zamiast iść do Murowańca, gdzie miałem zarezerwowany nocleg z wtorku na środę, jak najszybszą trasą, mogłem pójść nieco dłuższą, z Kuźnic przez Kasprowy Wierch. Tym samym udało mi się dodać kolejną trasę do mojej listy zaliczonych szlaków w Tatrach - żółty z Kasprowego Wierchu na Halę Gąsienicową przez Dolinę Stawiańską.

O samej tej trasie w zasadzie nie mam za wiele do powiedzenia, poza tym że było - nawet przy kompletnym braku widoczności - pięknie jak zawsze, i do tego spokój panujący tego dnia na szlakach był czymś cudownym. To był czas na bycie samemu z sobą, na rozmyślanie i poukładanie pewnych spraw. Tak w skrócie wyglądała moja wędrówka z Kuźnic, skąd wyruszyłem o 10:30 (nie spieszyło mi się do wstawania z łóżka, skoro wiedziałem że pogoda i tak będzie niespecjalna), na Halę Gąsienicową, którą osiągnąłem równo 4 godziny później. Może i dobrze, że tym razem mało napiszę i odpoczniecie trochę od moich wypocin, bo miałem aż nadto do napisania o poprzednich dwóch dniach w Tatrach, a o następnych trzech napiszę jeszcze więcej!

Poniżej skromna dokumentacja fotograficzna tej wędrówki:








Zameldowałem się w Murowańcu, zjadłem obiad, odpocząłem nieco... no i co dalej? Do zmroku zostało jeszcze pełno czasu, padało tylko słabiutko, a ja nie chciałem spędzić reszty dnia tak mało aktywnie, ciągnęło mnie na górskie szlaki ;) Postanowiłem więc zbadać teren przed wyprawą, którą planowałem na następny dzień, na który prognozy były dużo pomyślniejsze - przy dobrych warunkach miałem wejść na Zadni Granat. Oczywiście tym razem nie mogło być mowy o wyjściu tak wysoko, brakowało czasu i było zbyt ślisko na szlakach, ale pomyślałem sobie że przynajmniej przejdę chociaż częścią tej trasy i zawrócę spontanicznie, w tym momencie kiedy będę miał już dość albo kiedy upływ czasu zmusi mnie do odwrotu przed zapadnięciem nocy.

Ostatecznie doszedłem pod Zmarzły Staw (1788 m n.p.m.), a więc nawet całkiem daleko. Mijałem innych turystów tylko sporadycznie, a spośród tych nielicznych kilku spytało się mnie, dokąd właściwie ja się wybieram o takiej porze. No bo zazwyczaj jak ktoś idzie szlakiem powyżej Czarnego Stawu Gąsienicowego to wybiera się gdzieś wyżej, na Orlą Perć, a wyruszanie o takiej porze na te najwyższe partie Tatr byłoby kompletnym idiotyzmem... i chyba kilku właśnie za takiego idiotę mnie wzięło ;) Ale uspokoiłem ich, że nie idę daleko i że najpóźniej w Koziej Dolince będę zawracać. Na śliskich skałkach, które towarzyszył mi przez większość tej drogi, rzeczywiście zakupione dzień wcześniej kijki okazały się zbawienne. Szło się z nimi nieporównywalnie łatwiej i dzięki temu czułem się bardzo pewny siebie - a dotychczas, gdy nie miałem kijków, mokre i śliskie skały zawsze wywoływały u mnie strach...

Widoczność była tak tragiczna, że z Czarnego Stawu Gąsienicowego widziałem tylko tyle:



A to jedyne choćby w najmniejszym stopniu przyzwoite zdjęcie, które wyszło mi powyżej Czarnego Stawu Gąsienicowego:


Przy Zmarzłym Stawie już naprawdę trzeba było zawracać, inaczej bym nie zdążył z powrotem do Murowańca przed zmrokiem. A szkoda, bo mimo deszczu szło się naprawdę fajnie i atmosfera samotności w opatulonych mgłą górach była wspaniała. Szlak wyglądał naprawdę ciekawie i nie mogłem się doczekać zobaczenia - oby! - widoków z niego następnego dnia. Wróciłem więc do Murowańca, zjadłem tam kolację, trochę jeszcze sobie poczytałem w pokoju i poszedłem spać. Tym razem, w przeciwieństwie do niedzielnej nocy w schronisku na Polanie Chochołowskiej, aspektów towarzyskich nie było - każdy był raczej zajęty sobą i żadne rozmowy się nie nawiązały. Ale może i lepiej, bo tym razem zależało mi na tym, aby wstać nieco wcześniej następnego dnia, ponieważ plany miałem dość ambitne. Rozmowa z innymi wędrowcami do późnych godzin nocnych mogłaby przeszkodzić w ich realizacji ;) Czy je zrealizowałem - czytajcie w kolejnym wpisie. Powiem tylko, że po nieco spokojniejszym drugim i trzecim dniu pobytu w Tatrach, w czwartym ruszyłem z nimi naprawdę ostro...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz