Trasa: Cisiec – Gołuszki – Węgierska Górka – Chupki – Glinne – Hala
Radziechowska – Magurka Radziechowska – Magurka Wiślańska – Gawlas – Cieńków
Wyżni – Cieńków Niżni – Bajcary – Groń – Kozionki – Koziniec – Głębiec –
Przełęcz Kubalonka
Szykujcie się na baaardzo długą relację ;) Niedzielna wycieczka w Beskidy
była jedną z najdłuższych i najciekawszych, jaką kiedykolwiek odbyłem w tych
górach. A do tego zdecydowanie najbardziej niebezpieczną! Chcecie się
dowiedzieć, jak o mało co nie zginąłem pod kopytami wielkiego stada owiec? No
to zapraszam do mrożącej krew w żyłach relacji...
Rozpoczęło się niewinnie, na małej stacyjce kolejowej Cisiec. Ruszając w
drogę nigdy bym nie pomyślał, że na trasie czyhają na mnie takie
niebezpieczeństwa. Wiedziałem jednak, że to będzie długa wyprawa. Zaczynałem
przecież na przedgórzach Beskidu Żywieckiego, pod Prusowem, a miałem kończyć już
prawie przy granicy z Czechami. Mogłem skrócić sobie drogę zaczynając w
Węgierskiej Górce, ale chciałem na rozgrzewkę przejść się częścią tzw. Traktu
Królewskiego na odcinku Cisiec – Węgierska Górka. Ten odcinek nie okazał się
jakoś porywający, lecz był bardzo sympatycznym wstępem do wielogodzinnej
„wyrypy”.
Na początek przekroczyłem Sołę:
Trakt Królewski – prosta jak strzała droga przez łąki i lasy:
Obrzeża Węgierskiej Górki:
Nie wchodziłem do centrum Węgierskiej Górki, tylko od razu odbiłem na
czerwony szlak i rozpocząłem długie podejście na Halę Radziechowską.
Opuszczając Węgierską Górkę miałem widok na tzw. „Baranie Cycki” :)
Jedna z piękniejszych beskidzkich kapliczek, jaką kiedykolwiek widziałem:
Baranie Cycki po raz kolejny ;)
Niestety podczas podejścia pogoda załamała się i zaczęło dość solidnie
padać. Pierwsze widoki na Kotlinę Żywiecką za sobą miałem mocno ograniczone z
powodu niskich chmur.
Na szczęście opady nie trwały długo i niebawem zaczęło się przejaśniać.
Spod chmur odsłoniło się Jezioro Żywieckie.
Widok na Glinne (1034 m n.p.m):
Następna na mojej drodze była piękna Hala Radziechowska.
Przejście przez Magurkę Radziechowską (1108 m n.p.m) – widok na Skrzyczne:
Barania Góra pod chmurami:
I potężne skały:
Podczas przejścia przez Magurkę Wiślańską (1140 m n.p.m) widoki na
Skrzyczne były coraz lepsze.
Widoki z zielonego szlaku na odcinku Magurka Wiślańska – Gawlas:
Na żółtym szlaku, podczas zejścia z Gawlasa na Cieńków Wyżni i Niżny,
rozpogodziło się na dobre.
Widok z polany pomiędzy dwoma Cieńkowami, na której miały nastąpić
dramatyczne wydarzenia...
A więc pora na jeżącą włosy na głowie opowieść :P Pokonując ten odcinek
trasy byłem już dość zmęczony, ponieważ szedłem praktycznie bez przerwy od
ponad pięciu godzin, a poprzedniej nocy spałem bardzo niewiele – położyłem się
późno po Nocy Muzeów, by wstać już o 5:30 aby zdążyć na pociąg. Coraz mocniej
przygrzewające słońce sprawiało, że czułem się coraz bardziej znużony i
perspektywa krótkiej drzemki na łące była dla mnie coraz bardziej kusząca ;)
Akurat natrafiłem na taką właśnie polanę. Nie namyślając się zbytnio, położyłem
się w trawie i po chwili zasnąłem...
Obudziło mnie donośne beczenie, zupełnie jak beczenie owiec. W pierwszej
chwili zdawało mi się, że pewnie jakaś grupa idzie szlakiem i dla żartu
naśladuje owce. Dźwięk stawał się jednak coraz głośniejszy i coraz bardziej
natarczywy, zbliżając się raptownie od strony Wisły. Uniosłem więc głowę, aby
zobaczyć co się dzieje, i... zobaczyłem duże stado owiec, które dosłownie
pędziło wprost na mnie. Jeszcze moment i zwierzęta by wpadły na mnie. Przestraszony
zerwałem się na równe nogi i uskoczyłem w bok. Chwilę później owce przebiegały
przez miejsce, w którym uciąłem sobie tą niefortunną drzemkę. Zobaczyłem, że za
nimi kilku pasterzy z psami pogania stado do przodu. Zdałem sobie sprawę, że
musieli mnie w ogóle nie zauważyć, ponieważ leżałem w takiej pozycji, że
wysokie trawy mnie zakrywały. I dlatego skierowali stado prosto na mnie. Gdybym
się nie obudził i nie usłyszał beczenia owiec, zwierzęta by wbiegły na mnie i
podeptały. I kto wie, czy by nie zadeptały. Było ich tyle, że autentycznie
mogłem zostać potratowany pod ich racicami. Może to zabrzmieć niesamowicie
głupio, ale istniało realne niebezpieczeństwo, że mogłem odnieść obrażenia albo
nawet zginąć z rąk (czy raczej racic)... owiec. W życiu bym takiego scenariusza
na tą beskidzką wycieczkę nie wymyślił!
Byłem roztrzęsiony, ale po chwili ochłonąłem i postanowiłem że chociaż
uwiecznię na zdjęciu to śmiercionośne stado :P Było to możliwe, ponieważ akurat
chwilę potem owce zostały przez pasterzy zatrzymane, aby mogły się na tej
polanie wypasać.
Po tej „przerażającej” przygodzie oczywiście zmęczenie momentalnie mi
przeszło, więc ruszyłem w dalszą drogę. Już po kilku minutach moje nerwy
zostały ukojone przez piękny widok na Jezioro Czerniańskie i zamek prezydencki.
Nie minęło nawet dziesięć minut, a do moich uszu zaczęły dobiegać dźwięki
muzyki oraz gwar licznych głosów. Zaskoczyło mnie to, ponieważ poza tymi
nieszczęsnymi owcami nie spotkałem dotychczas na szlaku dosłownie nikogo. Przed
sobą miałem zakręt. Skręciłem na nim, a tam przede mną tłum ludzi! Jedzą,
rozmawiają z ożywieniem, a ponad wszystkim gra skoczna muzyka. W tym momencie
ta a wycieczka nabrała dla mnie jakiegoś surrealistycznego wymiaru. Najpierw ta
przygoda z owcami, teraz ni stąd ni zowąd taki tłum na odizolowanym szlaku...
Czy to wszystko jest rzeczywistość, czy też odbiło mi i coś sobie uroiłem?
Okazało się, że to nie było żadne urojenie, tylko po prostu lokalny festyn.
Doszedłszy na miejsce, dowiedziałem się dokładnie o co chodzi. Otóż okazją na
ten festyn była wiślańska ceremonia mieszania owiec i uroczystego wypędzenia
ich na górskie hale. Odbywa się ona co roku w maju właśnie na Cieńkowie. I to
stado, które o mało co by mnie nie potratowało, to było dokładnie to samo,
które zostało zaledwie kilka-kilkanaście minut wcześnie w sposób ceremonialny
wysłane na hale i które było, na dobrą sprawę, przyczyną odbycia się tego
całego festynu. Niesamowity zbieg okoliczności :D
Skoro jednak los zrządził, że natrafiłem na taką uroczystość, postanowiłem
w pełni skorzystać z tej okazji. Zakupiłem sobie przepyszną kiełbasę z rusztu
i, podjadając ją sobie, obejrzałem uroczy pokaz tańców ludowych w wykonaniu
dziecięcego zespołu. Wspaniale się ten występ oglądało – naprawdę utalentowane
dzieciaki!
Czas jednak naglił, gdyż miałem jeszcze sporo kilometrów do zaliczenia
przed Przełęczą Kubalonką, a autobus stamtąd do Bielska-Białej był tylko jeden.
Poszedłem dalej, schodząc żółtym szlakiem w kierunku Wisły. Motywem przewodnim tego
odcinku trasy były mlecze.
„Bezmleczowe” panoramy też były urocze ;)
Zbliżając się do Wisły zauważyłem intrygujący obiekt na horyzoncie...
Chodzi oczywiście o słynną wiślańską skocznię narciarską.
Zszedłem wreszcie na sam dół, do końca żółtego szlaku, w osadzie Bajcary.
Jest to obszar nieco bardziej zabudowany, w którym wyróżniają się urokliwe
kaskady:
„Miejski” odcinek był jednak króciutki, bo zaledwie kilkuminutowy. Niemalże
natychmiast potem rozpocząłem podejście kolejnym górskim szlakiem – tym razem
czarnym, prowadzącym docelowo do stacji kolejowej Wisła Głębce. Szlak ten
prowadzi mniejszą ścieżką przez las i jest nieco słabiej oznakowany. Raz nawet
zgubiłem go, ale odnalezienie go nie zajęło mi wiele czasu. Po kilkunastu
minutach wyszedłem z lasu w osadzie Groń, gdzie skręciłem na zielony szlak do
Przełęczy Kubalonka.
Na zielonym szlaku w to słoneczne niedzielne popołudnie warunki można
określić mianem: sielsko-anielskie :) Z okolicznych łąk, „umajonych” niczym w
słowach znanej pieśni maryjnej, unosiła się cudowna woń kwiatów, gdzieniegdzie
pasły się na nich krowy, kozy i owce, a słońce przygrzewało w sposób wyjątkowo
przyjemny: było w sam raz, ani za chłodno, ani za gorąco.
Pozytywny nastrój, który mi się szczególnie udzielił w tych warunkach,
został pogłębiony przez poniższy sympatyczny napis :)
Motyw z mleczami powraca :)
Idąc takim malowniczym, lekko zabudowanym terenem w majowej wiejskiej
idylli minąłem góry Koziniec (776 m n.p.m) i Głębiec (825 m n.p.m), a następnie
zszedłem lasem na Przełęcz Kubalonka (761 m n.p.m). Tam, już solidnie zmęczony
po tej długiej trasie, na koniec wycieczki zjadłem wspaniałą obiadokolację w
karczmie. A potem powrót do Bielska-Białej autobusem firmy Transkom.
Cóż, z tej wycieczki z pewnością będzie wiele do zapamiętania. Nie tylko
feralne spotkanie z owcami ;) Przede wszystkim wspaniałe i zróżnicowane widoki,
pogoda która oprócz krótkiego fragmentu za Węgierską Górką była przepiękna, no
i oryginalny, bardzo ciekawy festyn na trasie. Odbywa się on tylko raz do roku,
a ja akurat na niego trafiłem :) Dlatego nazwałem ten wpis „mieszanie owiec na
Cieńkowie”, ponieważ to był centralny punkt tej trasy, ale jak przeczytaliście
ciekawych punktów na niej było dużo, dużo więcej :)