Trasa: Jaworze Górne – Siodło Pod Przykrą – Błatnia – Stołów – Trzy Kopce –
Klimczok – Szyndzielnia – Przełęcz Dylówki – Olszówka Górna
Niedzielna wycieczka w góry miała być okazją pożegnać się z niektórymi z
moich byłych uczniów z Bielska-Białej, z którymi jeszcze jako ich nauczyciel
kilkakrotnie wychodziłem na górskie szlaki. Z Olkiem i Kasią byłem m.in. na
Rysiance, Babiej Górze i szlaku Szczyrk-Klimczok, a z Jagodą i Eweliną m.in. na
Wielkiej Raczy. Tym razem zaprosiłem ich całą grupą na wspólną wycieczkę.
Niektórzy przyszli z rodzinami i dziećmi, była nas więc bardzo liczna grupa,
choć zabrakło nam jednej osoby aby pobić rekord największej grupy z jaką
wyszedłem w góry (11 osób na wycieczce na Babią Górę 21 czerwca ubiegłego
roku). Na trasie jednak spotkaliśmy kolejnych moich znajomych z pracy –
Anetę oraz Simona i jego synka, jeśli więc zaliczać ich do osób towarzyszących
to rekord został pobity ;)
O 10:45 wszyscy zebraliśmy się na dworcu PKS w Bielsku-Białej, by złapać
autobus do Jaworza Górnego. Plan był taki, aby przez większość wycieczki
poruszać się szlakiem żółtym: najpierw na Błatnią, następnie na Klimczok i
Szyndzielnię, by potem zmienić kolor na czerwony i zejść do Bielska-Białej. Pierwszy
odcinek trasy, z Jaworza Górnego na Błatnią, do bardzo widokowych nie należy,
jednak bardzo się cieszyłem na myśl o osiągnięciu celu tego etapu wędrówki. Na
Błatniej ostatnio byłem 26 października 2013 roku – mimo bliskości tego szczytu
do Bielska-Białej, jakoś rzadko zapuszczałem się w tą część Beskidu Śląskiego.
Bardzo chciałem ponownie ją zobaczyć.
Wędrówkę żółtym szlakiem urozmaicały miłe rozmowy z moim towarzyszami wyprawy oraz... napotkanie salamandry.
Nieco wyżej kolejnym urozmaiceniem były widoki na północ, z zarysami
Jeziora Goczałkowickiego w oddali.
Potem jednak ponownie otoczył nas las i musieliśmy czekać aż do szczytu
Błatniej na kolejne panoramy. Te jednak prezentowały się tego dnia znacznie
mniej ciekawie, niż podczas poprzedniej wizyty. Przyczyną było zachmurzone
niebo i słaba widoczność. Otaczające nas szczyty były jakby zamazane. Nieco
lepiej było na rozległej polanie, która znajduje się kawałek za schroniskiem na
Błatniej w stronę Klimczoka. Tam wyraźniej było widać szczyty Beskidu Śląskiego
na południe, m.in. pasmo Starego Gronia, oraz zabudowania Brennej daleko w
dole.
Pokonanie kolejnego odcinka trasy, z Błatniej na Klimczok, kosztowało nas
sporo wysiłku. Przyczyną tego był śnieg, który zalegał na szlaku w zaskakująco
dużych ilościach. Im wyżej, tym było go więcej. Śnieg był grząski i ciężko nam
było przebrnąć przez niego. Momentami można było pomyśleć, że jest nie kwiecień
a pełnia zimy.
Z punktu widokowego z prześwitem na Skrzyczne widać było, że także tam
panują zimowe warunki.
Klimczok też był zimowy. Dużo bardziej niż chociażby podczas mojej wizyty
tam 20 grudnia – a chyba powinno być na odwrót...
Część ekipy poszła na obiad do schroniska pod Klimczokiem, a druga część (leniwsza ;) ), ze mną włącznie, udała się na posiłek do schroniska na Szyndzielni, aby skrócić trasę wędrówki. Tam zastaliśmy coraz rozleglejsze widoki, które możemy
zawdzięczyć wycince lasu. Jeszcze w ubiegłym roku wcale takich nie było.
Obiad w schronisku na Szyndzielni był przepyszny, a był tym przyjemniejszy
dlatego, że schronisko było prawie puste. Normalnie jestem przyzwyczajony do
tłumów tam podczas weekendowych wizyt, jednak o dziwo tego słonecznego
niedzielnego popołudnia turystów było tam jak na lekarstwo. Może potencjalnych wędrowców
odstraszył leżący jeszcze miejscami śnieg, może chmury straszące deszczem które
zalegały rano i rozstąpiły się dopiero gdy szliśmy z Błatniej na Klimczok... W
każdym razie atmosfera ciszy i spokoju w tym budynku oraz na normalnie tętniących
życiem szlakach wokół szczytu była wyjątkowa. Gdy reszta ekipy dogoniła nas i
ruszyliśmy dalej w trasę czerwonym szlakiem do Bielska-Białej, cały czas
towarzyszyła nam niezmącona leśna cisza. Naprawdę niezwykłe zjawisko w
niedzielę na Szyndzielni. Nie ukrywam, bardzo nam się to podobało :)
Schodziliśmy w pogodnych nastrojach, po topniejącym śniegu, ciesząc się z
ciszy, świeżego powietrza i muskających nas promieni chylącego się ku zachodowi
słońca. I tak prawie bez spotkania żywej duszy dotarliśmy pod Dębowiec, a
następnie na przystanek autobusowy linii nr 8, którą wróciliśmy do centrum
Bielska-Białej.
Podczas zejścia moi uczniowie wypytywali mnie o moje dalsze plany, o to co
zrobię po ostatecznym wyjeździe z Bielska-Białej. Nie mogłem im dać
jednoznacznych odpowiedzi: wrócić na parę miesięcy do rodziców w Gdańsku, a
potem... duży znak zapytania. Teraz, kiedy piszę tą relację, nie mogę się
powstrzymać od ironicznego uśmiechu. Ponieważ nazajutrz wszystko miało się
wywrócić do góry nogami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz