Po powrocie z Lubelszczyzny musiałem pracować w poniedziałek po południu i
wieczorem, natomiast wtorek i środę miałem wolne. Wykorzystałem więc oba dni na
wędrówki po beskidzkich szlakach. Pogoda średnio mi dopisała: wtorek był
burzowy, a środa deszczowa. Ale i tak mogło być dużo gorzej – o ile we wtorek
grzmiało przez prawie całą moją wycieczkę, o tyle wszystkie burze mnie mijały,
natomiast w środę rozpadało się dopiero pod koniec mojej wycieczki. Ale po
kolei... środowa relacja musi zaczekać do kolejnego wpisu na tym blogu, tutaj
skupię się tylko na wtorkowej wycieczce po pograniczu Beskidu Śląskiego,
Beskidu Żywieckiego i słowackiego Beskidu Kysuckiego.
We wtorkowy poranek, zmęczony po podróżach na wschód Polski i z powrotem,
zaspałem. Byłem z tego powodu zły na siebie, ponieważ chciałem wyruszyć na
szlak dużo wcześniej, przed nadejściem prognozowanych na popołudnie burz. A tak
to wysiadłem z rozlatującego się busa w Kamesznicy Górnej dopiero około 11.
Mimo wszystko liczyłem na to, że będę miał kilka godzin spokojnej wędrówki
zanim burze zaatakują. Niebo było przecież tak słoneczne. A tu psikus... Ledwo
zacząłem podejście asfaltową drogą z Kamesznicy Górnej w kierunku Koniakowa,
zaczęło nagle grzmieć, i to całkiem blisko. Jak to możliwe, kiedy niebo nad
okolicą wygląda tak spokojnie, a chmurki tak niewinnie?
Wszedłem na wzniesienie, skąd po raz pierwszy mogłem zobaczyć południowy
horyzont, i zagadka się wyjaśniła. Nad Workiem Raczańskim kłębiły się burzowe
chmury.
I choć szedłem dalej w słońcu, przekraczając szosę Koniaków-Milówka i
kontynuując wędrówkę niewielką drogą asfaltową w stronę osady Pańska Łąka, cały
czas pogrzmiewało i miałem świadomość, że niedaleko stąd czai się niebezpieczeństwo.
Przydrożna kapliczka:
Po jakimś czasie jednak grzmoty ucichły. To podziałało na mnie
uspokajająco, mogłem teraz bardziej cieszyć się sielankowym letnim dniem.
Szedłem tą drogą w ubiegłym roku, 21 września, w ulewnym deszczu – o ileż
przyjemniej było iść nią teraz, wśród zapachów kwiatów i ziół,
charakterystycznych dla pełni lata.
Jak to bywa w bardziej zabudowanych obszarach w Beskidach, co chwila
natrafiałem na kolejną kapliczkę.
U podnóży Ochodzitej wszedłem na niebieski szlak, którym zszedłem do
Przełęczy Rupienka, a następnie – po raz trzeci, odkąd mieszkam na Podbeskidziu
– zabrałem się za zdobywanie Sołowego Wierchu. Niestety podczas przemierzania
tego szlaku ponownie zaczęło grzmieć, od strony Słowacji. Szybko zrozumiałem,
dlaczego...
Od strony polskiej – na zdjęciu Rachowiec, na który zamierzałem wejść w
następnej kolejności – panował jeszcze spokój...
Ale gdy zszedłem do osady Myto na obrzeżach Zwardonia i przeszedłem
asfaltową drogą do granicy polsko-słowackiej na Przełęczy Przysłop, niebo
zaczęło przybierać naprawdę groźny wygląd.
Nieco zaniepokojony, udałem się w dalszą wędrówkę czerwonym szlakiem
słowackim do Serafinova.
Stacja Skalite-Serafinov:
Mój pobyt tego dnia na Słowacji był krótki – po kilkunastu minutach
wędrówki żółtym szlakiem byłem ponownie na granicy z Polską, na południowych
krańcach Zwardonia, a wkrótce potem doszedłem pod opuszczone schronisko Dworzec
Beskidzki. Jakoś przy burzowej aurze szczególna groza biła od tego budynku...
„Boże, prowadź nas” – modlitwa bardzo odpowiednia nie tylko na górskim
szlaku, lecz każdego dnia.
Z Dworca Beskidzkiego udałem się na zaliczanie kolejnej nowej dla mnie
trasy: krótki szlak łącznikowy, prowadzący południową stroną Zwardonia do
czerwonego szlaku na Rachowiec. Ten szlak, choć króciutki, jest bogaty pod
względem ładnych widoków.
I jeszcze jedna kapliczka:
Znów wyszło słońce, ale cały czas po okolicy kręciły się burzowe chmury, z
których regularnie grzmiało.
To zdjęcie pozostawię bez komentarza...
Malownicze widoki z podejścia czerwonym szlakiem na Rachowiec:
A to polana na samym szczycie Rachowca. Widać na zdjęciu nowo wybudowaną
wieżę widokową, na którą nie miałem czasu wejść podczas mojej wizyty na
Rachowcu równo miesiąc wcześniej. Tym razem byłem zdecydowany, że muszę na nią
wejść.
Wieża jest niewielka i w sumie nie wiem, czy ona cokolwiek wnosi na
Rachowcu. Widok z niej jest śliczny, ale spod niej panorama prezentuje się w
zasadzie tak samo.
Takie oto piękne widoki można zobaczyć na Rachowcu nawet bez wchodzenia na
wieżę...
To była moja trzecia wizyta na Rachowcu, a różniła się od poprzednich dwóch
tylko tym, że wchodziłem z Zwardonia i schodziłem do Soli, zamiast w przeciwnym
kierunku. A jednak ta jedna różnica wystarczyła, aby jakoś zbić mnie z tropu i
spowodować, że wkrótce po opuszczeniu Rachowca jakimś cudem zgubiłem szlak.
Szedłem cały czas dość szeroką leśną drogą i dopiero po dłuższym czasie
zorientowałem się, że od dawna nie widziałem żadnych czerwonych znaków. A
okolica Rachowca charakteryzuje się tym, że trudno jest w tym terenie odnaleźć
orientację. Nie miałem pojęcia, w którym kierunku idę, ale nie miałem wyboru,
jak iść przed siebie. Przynajmniej ścieżka sprowadzała mnie w dół. No i
skończyło się tak, że przeszedłem przez Bury Rachowiec i zszedłem spory kawałek
w kierunku wschodnim, zanim zorientowałem się gdzie właściwie się znajduję.
Potem odbiłem na południe, chcąc odnaleźć czerwony szlak, ale ścieżka którą
szedłem zniknęła w zaroślach i musiałem trochę „pochaszczować” zanim nareszcie
natrafiłem na szlak. Tymczasem w międzyczasie zaczęło znów w okolicy grzmieć, a
potem lunął deszcz, którego do tej pory jakimś cudem uniknąłem. Powiem
szczerze, że w takich okolicznościach przyrody zaczynałem mieś dosyć wędrówki i
coraz bardziej nie mogłem się doczekać, jak dojdę do dworca w Soli i zakończę
tą wycieczkę.
Podczas zejścia z osady Podrachowiec do Soli panorama była jak zawsze
urokliwa, ale w deszczu miałem zdecydowanie mniej motywacji, żeby ją
fotografować.
O takiej późno-popołudniowej porze nie było już żadnych busów z przystanku
przy szlaku na Rachowiec do Żywca, więc nie miałem innej opcji jak przejść
jeszcze spory kawałek po asfalcie, by w końcu dotrzeć do dworca. W pociągu,
zmęczony, trochę się zdrzemnąłem – w ogóle drzemki w pociągach na linii z
Bielska-Białej do Żywca i Zwardonia są ułatwione przez fakt, że podwyższony
standard w tych pociągach oznacza cichszą, spokojniejszą i bardziej komfortową
jazdę. Zdawało się, że ledwo zamknąłem oczy, a już byłem z powrotem w
Bielsku-Białej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz