Wróciłem z Tatr do codziennej rzeczywistości, lecz mimo utrzymującej się
beznadziejnej pogody wciąż miałem apetyt na góry :) We wtorek miałem zajęcia od
7:30 do 9:00, a potem od 15:30 do 22:00. Na porannych zajęciach, gdy pytałem
moich uczniów co robili w weekend, jeden z nich opowiedział o bardzo udanej
niedzielnej wycieczce na Kozią Górę. No i tak spontanicznie strzeliło mi do
głowy: a może by tak skoczyć na Kozią Górę w tej przerwie pomiędzy zajęciami?
Co z tego że zimno, co z tego że sypie, w górach i tak zawsze jest pięknie i to
będzie świetna okazja do rozruszania się trochę i popracowania nad utrzymaniem
kondycji.
Przygotowawszy co trzeba na popołudniowe zajęcia, o 10:30 wsiadłem do
autobusu MZK linii 38 który zawiózł mnie bezpośrednio do początkowego punktu
zielonego szlaku na Kozią Górę, w Cygańskim Lesie. Pierwsze kilkanaście minut
wędrówki tym szlakiem prowadziło po płaskim terenie, przez rozległy park leśny,
w którym – mimo widniejącej w kalendarzu daty początku astronomicznej wiosny –
tej wiosny nie było widać wcale.
Moja dalsza trasa przebiegała tak samo jak w poprzedni piątek, czyli
zielonym szlakiem aż do punktu, w którym został zamknięty ze względu na
wiatrołomy, a dalej schroniskową drogą dojazdową na szczyt Koziej Góry. Mniej
więcej w połowie podejścia minąłem to szkaradztwo:
W okolicach szczytu panowała całkiem konkretna zima. Zupełnie odmienne
warunki od tych piątkowych, kiedy to załapałem się akurat na ostatnie wiosenne
chwile przed atakiem zimy.
Oprócz kilku starszych panów (z których jeden rozmawiał przez telefon
komórkowy tak głośno, że słychać go było na kilometr) na podejściu na Kozią
Górę było pusto, a podczas zejścia nie spotkałem już nikogo. Schodziłem podobną
trasą co w piątek, czyli najpierw niebieskim szlakiem, a z jego zakończenia
prosto przed siebie drogą gruntową przez Równię. Jednak gdy doszedłem do punktu
widokowego za Równią, który tak mnie w piątek zachwycił (tym razem chmury były
tak gęste, że z widoków nici) zamiast kontynuować na wprost do Bystrej,
skręciłem na lewo, na leśną drogę która schodziła nieco ostrzej. Wybrałem ją po
pierwsze dlatego, żeby nie dublować całą piątkową trasę, a po drugie dlatego,
że według mojej mapy ta droga miała mnie doprowadzić w pobliże skoczni
narciarskiej w Bystrej i byłem ciekaw, jak ta skocznia wygląda. Po kilkunastu
minutach schodzenia, gdy już byłem u podnóży gór, zauważyłem jej zarysy
pomiędzy drzewami po prawej stronie. Zszedłem z drogi i po paru minutach
„chaszczowania” doszedłem pod skocznię.
Intrygujący obiekt. Sprawiał wrażenie opuszczonego i zaniedbanego, a jednak
jak wyczytałem w internecie po powrocie do domu został wybudowany stosunkowo
niedawno (w 2010) i są na nim od czasu do czasu prowadzone zawody, a dzieci
pragnące pójść w ślady Adama Małysza i Kamila Stocha mogą właśnie tam zgłębić
tajniki tej dyscypliny sportu. Może po prostu pora roku i dnia była taka, że
nikt z skoczni wtedy nie korzystał, a jakbym przyszedł tam innym razem mogłaby
tętnić życiem. Tak czy siak jej położenie jest ciekawe, bo naprawdę na uboczu,
w lesie. Pewnie wiele osób w ogóle nie zdaje sobie sprawy z jej istnienia.
Przy skoczni rozpoczynała się asfaltowa droga, podobnie jak skocznia
całkowicie opustoszała, którą doszedłem do przystanku autobusowego Bystra
Szkołą, czyli do dokładnie tego samego punktu, w którym w piątek zakończyłem
wycieczkę. Dwie bardzo podobne trasy w odstępie zaledwie kilku dni od siebie,
lecz w diametralnie odmiennych warunkach. Za to obie mają tą samą zaletę: że
trzeba naprawdę niewiele czasu na ich przejście i że dzięki temu można nawet w
pracowity dzień roboczy „wcisnąć” krótki, lecz bardzo sympatyczny akcent górski
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz