W poniedziałek o poranku, zanim w ślad za resztą ekipy wróciłem z
Zakopanego do pracy w Bielsku-Białej, po raz drugi w ciągu trzech dni
odwiedziłem okolice Doliny Małej Łąki. Chciałem chociaż symbolicznie przejść
się po Tatrach przed powrotem do codziennej rzeczywistości. Warto było –
górskie szlaki o tak wczesnej porze były opustoszałe i miały niepowtarzalny
klimat, a pod koniec trasy jedyny raz w ciągu tych trzech dni miałem okazję
chociaż przez chwilkę ujrzeć panoramę na wyższe partie Tatr.
Właśnie świtało, gdy wsiadłem w pierwszy tego dnia autobus miejski linii 11
do pętli na pograniczu Kościeliska i Krzeptówek. Nie było czym o tak wczesnej
porze dojechać do Doliny Małej Łąki, natomiast z przystanku krańcowego autobusu
miejskiego czekało mnie zaledwie kilkanaście minut spaceru do wylotu doliny.
Wysiadłem z autobusu o 5:35 i ruszyłem ulicą Mała Łąka, oglądając widok na
przykryte chmurami pasmo Gubałówki. O 5:50 już przekraczałem ulicę Strzelców
Podhalański i wchodziłem na szlak wiodący w głąb Doliny Małej Łąki. Choć niebo
wciąż przysłaniały chmury, prognozy na ten poranek były optymistyczne i miałem
cichą nadzieję, że uda mi się powtórzyć trasę z soboty – tzn. „trójkąt” z
Doliny Małej Łąki na Przysłop Miętusi i Wielką Polanę, po czym powrót przez
Dolinę Małej Łąki – lecz tym razem z lepszymi widokami.
Niestety, plan był nierealistyczny. W nocy dosypało śniegu i szlak był
nieprzetarty, co spowolniło nieco mój marsz. Gdy dotarłem do rozwidlenia
żółtego i niebieskiego szlaku zdałem sobie sprawę, że jeśli chcę zdążyć na
autobus do Bielska-Białej muszę zrezygnować z „trójkątu”. I tak nie warto było
go robić przy tak kiepskiej pogodzie. Wróciłem więc Doliną Małej Łąki,
pozostawiając zadanie przetarcia szlaków na Przysłop Miętusi i w kierunku
Kondrackiej Przełęczy innym turystom (o ile w taki dzień powszedni poza sezonem
ktokolwiek jeszcze udał się w te strony). Na pocieszenie zrobiłem sobie trochę
zdjęć w Dolinie Małej Łąki, która pod jeszcze grubszą warstwą śniegu
prezentowała się jeszcze piękniej niż w sobotę.
Potem udałem się na Drogę pod Reglami, którą dzięki świeżemu śniegu szło
się o niebo lepiej niż dwa dni wcześniej: zamiast lodowiska miałem pod nogami
miękki, puszysty śnieg po którym się szło bardzo przyjemnie. Coś jednak było w
tych prognozach wieszczących poprawę pogody, ponieważ podstawy chmur znajdowały
się jednak wyraźnie wyżej niż w sobotę. Tamtego dnia Gubałówki nie było widać z
Drogi pod Reglami wcale, tym razem natomiast chociaż częściowo odsłoniła swoje
piękno.
Przy wylocie Doliny za Bramką opuściłem szlak i ścieżką przez pole udałem
się w stronę zabudowań Krzeptówek. W trakcie pokonywania tego odcinka stało
się: cud! Słońce się pokazało! Tylko niewielki przebłysk, lecz po całym
weekendzie pod chmurami był on na wagę złota.
Wchodząc do Krzeptówek minąłem bardzo ciekawy obiekt: Chałupę Sabały. Jest
to jeden z najstarszych budynków na Podhalu i stanowi unikalny egzemplarz regionalnej
architektury. Według napisu na furtce od 10:00 do 17:00 istnieje możliwość
zwiedzania budynku (oprowadza mieszkająca tam rodzina), lecz wtedy była 7:15
więc o zwiedzaniu nie było mowy. Chyba domownicy by się nieźle wkurzyli jakbym zaczął
dobijać się do nich o takiej porze :P
Choć Chałupa Sabały jest najstarsza w okolicy, nie brakuje wokół niej
innych ładnych domów (w ogóle przepadam za podhalańską architekturą), a przy
jednym z nich stoi także ciekawa kapliczka.
Wreszcie, gdy już doszedłem do szosy i kierowałem się na przystanek
autobusowy, dosłownie na ostatnie kilka minut mojej wędrówki Tatry odsłoniły
przede mną swoje najpiękniejsze oblicze. Przejaśniło się na tyle, że spod chmur
wyłonił się potężny Giewont. Tak jak gdyby „śpiący rycerz” chciał mnie
wynagrodzić za wysiłek włożony w zorganizowanie tego pobytu dla grupy w Tatrach
i zachęcić, aby odwiedzić go ponownie. Mnie do takich rzeczy wcale nie trzeba
zachęcać – zameldowałem się ponownie pod Giewontem niecały tydzień później ;)
Ale rzeczywiście miło było wyjeżdżać z Zakopanego zobaczywszy choć na chwilę te
„prawdziwe” Tatry.
I tym bardzo sympatycznym akcentem zakończyła się moja kolejna przygoda w
Tatrach. Za wyjątkiem tego wspomnianego braku słońca była pod każdym względem
niesamowicie udana. W kolejną niedzielę i poniedziałek, gdy powróciłem w Tatry,
do tych wszystkich pozytywnych aspektów doszła także dużo lepsza pogoda... Ale
to jest materiał na osobne wpisy na tym blogu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz