Trasa: Sól Bór – Przełęcz Graniczne – Vrescovka – Penakovci – Skalite – Tri
Kopce – Lieskova – Grunik – Czadca
Jak większości Polaków, na krótko przed Świętem Niepodległości trafiła mi
się miła niespodzianka: z okazji szczególnej, setnej rocznicy tego wydarzenia
otrzymam dzień wolny w poniedziałek 12 listopada. Ostateczne potwierdzenie tego
przez moją szkołę, po zatwierdzeniu ustawy o dodatkowym dniu wolnym przez
Senat, otrzymałem w środę 7 listopada. A to nie wszystko: tego samego dnia
dowiedziałem się, że moje zajęcia w piątek 9 listopada zostaną odwołane! I ni
stąd ni zowąd z dwudniowego weekendu zrobił mi się czterodniowy! Postanowiłem,
że wykorzystam go na maksa do chodzenia po górach, bo warunki ku temu wciąż
były naprawdę wyśmienite, wręcz perfekcyjne jak na tą porę roku. To znaczy,
wykorzystam go prawie na maksa, wyruszając w góry w trzy dni spośród czterech
wolnych: w piątek i niedzielę pójdę w Beskidy, w sobotę w Tatry, a w
poniedziałek zrobię sobie dzień relaksu, żeby odpocząć po wysiłkach poprzednich
trzech dni i wrócić we wtorek do pracy w pełni sił.
Moja pierwsza wycieczka tego niespodziewanego długiego weekendu, w piątek,
była naprawdę wyjątkowa. Zostało mi w Beskidach coraz mniej szlaków, na których
moja noga jeszcze nie stanęła – a jednak tego dnia udało mi się zaplanować taką
trasę, która w zdecydowanej większości wiodła przez okolice całkowicie mi
nieznane. Tylko na krótkim odcinku, przez Skalite, pokrywała się z moimi
trasami z 26.10.2014 oraz 25.06.2018. Poza tym odkrywałem bardzo mało znane, a
zarazem niezwykle piękne, szlaki w Bekidach Kysuckich na Słowacji.
Piątkowy poranek na Podbeskidziu był bardzo mglisty i zimny. W takiej aurze
pojechałem z Bielska-Białej do Żywca, a następnie wsiadłem w busa jadącego do
Soli, do osady Bór niedaleko granicy z Słowacją. Podczas tej podróży stopniowo
wyjeżdżałem w mgieł w stronę słonecznego nieba. W Soli było już całkowicie
bezchmurnie i znacznie cieplej. Idealne warunki na jesienną górską wycieczkę!
Fotorelację rozpocznę w bardzo lubiany przeze mnie sposób, a mianowicie
zdjęciem kapliczki :)
Początkowy odcinek mojej trasy – i zarazem jedyny na terenie Polski – wiódł
niewielką asfaltową drogą z końcowego przystanku busa do Przełęczy Graniczne.
Miałem z tej drogi widoki, pięknie ubarwione jesiennym pomarańczem i złotem, na
pobliską Skalankę oraz nieco odleglejszy Rachowiec.
Na przełęczy szczególnie wyróżniała się panorama Kikuli, która skutecznie
przesłaniała Wielką Raczę.
Oto droga, którą kontynuowałem wędrówkę po słowackiej stronie, a którą
jednocześnie prowadzi trasa szlaku żółtego: szersza i znacznie lepszej jakości,
niż droga po stronie polskiej, lecz jednakowo pusta...
Sporo było sielankowych pejzaży wzdłuż tej
drogi, którą schodziłem do wsi Vrescovka:
Na obrzeżach wsi żółty szlak odbija do góry, ja jednak kontynuowałem wędrówkę
asfaltem, na którym stopniowo wzrastał ruch samochodów, aż do Skalitego. Ten
odcinek, wiodący doliną, był dużo mniej ciekawy i mało widokowy. Warta
zwrócenia uwagi na nim jest jedynie kolejna kapliczka:
Oryginalne klimaty na obrzeżach Skalitego...
W centrum Skalitego natrafiłem na dwa piękne pomniki, upamiętniające
poległych za wolność tej ziemi. Jeden z nich – co ciekawe – z napisem nie tylko
po słowacku, ale także po rosyjsku.
W Skalitem wszedłem na czerwony szlak i rozpocząłem niezbyt wymagające
podejście na górę Tri Kopce (824 m n.p.m.). Od razu po opuszczeniu Skalitego
rozpoczęły się idylliczne widoczki...
Widząc pasącą się na polu krowę, chciałem podejść do niej bliżej, aby
zrobić zdjęcie panoramy wzgórz za Skalitem z nią na pierwszym planie. Krowa
jednak dość oburzyła się, gdy podszedłem o krok za blisko niej, więc szybko
cofnąłem się parę kroków do tyłu i wykonałem zdjęcie z odrobinę dalszej
odległości ;)
Za szczytem Tri Kopce rozpoczęła się dla mnie prawdziwa wędrówka w
nieznane, czerwonym szlakiem do Czadcy. Początkowo widoki miałem w kierunku
Trójstyku – z dobrze widocznym przebiegiem nowej drogi ekspresowej
trawersującej łagodne zbocza słowackich Beskidów:
Trochę było też motywów religijnych...
Na górze Lieskova (850 m n.p.m.), najwyższym punkcie mojej trasy, pojawił
się widok na Wielką Raczę:
Czerwony szlak z Lieskovej przez Grunik do Czadcy to dla mnie bezapelacynie
jedno z największych tegorocznych odkryć w Beskidach. Prowadząc po grzbiecie
górskim, na przemian w górę i w dół, był dość długi i wymagający kondycyjnie,
ale fantastyczny pod względem widoków. Zwłaszcza w taki piękny jesienny dzień.
Nie będę więcej komentować, niech
zdjęcia dadzą świadectwo, jaki to jest ciekawy i warty odwiedzenia szlak.
Odcinek po grzbiecie górskim o nazwie Javorske był wędrówką przez step,
wśród falujących na wietrze pożółkłych traw, z widokami na rozmaite szczyty
słowackich Beskidów...
A całe to piękno miałem prawie w wyłączności dla siebie. Na całej długości
czerwonego szlaku minęła mnie zaledwie jedna osoba. Po prostu jak w bajce!
Wreszcie, gdy słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi, rozpocząłem
ostatnie tego dnia zejście, a przede mną w dole ukazały się zabudowania Czadcy,
otoczone malowniczymi wzgórzami.
Takiego słitaśnego kotka spotkałem na obrzeżach Czadcy :)
Sam koniec mojej trasy był niezbyt przyjemny i stanowił olbrzymi kontrast z
dziewiczą naturą, przez którą wędrowałem przez prawie cały dzień. Część Czadcy,
do której sprowadza czerwony szlak, był jednym ogromnym placem budowy, w którym
powietrze śmierdziało spalinami i huczało od pracującego ciężkiego sprzętu oraz
przejeżdżających samochodów.
Od takiej „cywilizacji” chciałem tylko uciekać. O ileż lepiej było w
górach, z dala od tego wszystkiego... Ale nie wszystko, co cywilizowane, jest
złe. Po drodze natrafiłem na ogromny hipermarket Tesco i nie mogłem oprzeć się
pokusie, aby zrobić tam duże zakupy ;) Ostatni kilometr mojej trasy, do dworca
w Czadcy, przeszedłem obładowany siatkami z zakupami. Bardzo
niecharakterystyczne zakończenie górskiej wędrówki ;) Dźwigając toboły
doczłapałem się do czadeckiego dworca, który – jak wiele stacji kolejowych na
Słowacji – swoim wyglądem zdecydowanie nawiązywał do okresu głębokiej komuny.
Trasę powrotu miałem podobną do tej po wyprawie na Wielką Raczę poprzedniej
niedzieli, a więc: pociągiem (tym razem nie Pendolino a składem z starymi,
tradycyjnymi wagonami przedziałowymi) do Czeskiego Cieszyna, a następnie
autobusem do Bielska-Białej. Wyjechałem z miasta o świcie a wróciłem po
zachodzie słońca... Taka wycieczka na cały dzień, ale jakże warta poświęconego
na nią czasu. Uwielbiam to, że dla mnie Beskidy wciąż mają w sobie jeszcze
wiele do odkrycia, a ta wyprawa dostarczyła mi szczególnie dużo przyjemności z
poznawania nowych szlaków. Życzę Wam, szanowni Czytelnicy, aby i Wam było dane
zaznać tej radości :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz