Trasa: Szyndzielnia – Klimczok – Siodło Pod Klimczokiem – Magura –
Podmagórskie – Szczyrk Remiza
Trasa z Szyndzielni do Szczyrku przez Klimczok to taki „klasyk”, który
robiłem wielokrotnie. Ale skoro w poniedziałek taka trasa na Kozią Górę, którą
niby znałem aż nazbyt dobrze, potrafiła mnie mimo wszystko zaskoczyć pozytywnie
rewelacyjną widocznością, to pomyślałem sobie: czemu by nie pozwolić
Klimczokowi i jego okolicom zaskoczyć mnie następnego dnia? Jak się okazało,
wycieczka w te rejony nie do końca mnie zaskoczyła: widoczność ani trochę nie
dorównywała poniedziałkowej i o dalekich widokach na Tatry itp. mogłem tylko
pomarzyć. Ale i tak było w to wtorkowe przedpołudnie wspaniale w górach, a
warunki były wręcz wymarzone na listopad, z wciąż bardzo wysokimi temperaturami.
Rozpocząłem od wjazdu pierwszą tego dnia kolejką, o 9:00, na Szyndzielnię.
Totalne pustki na tym szczycie to niezmierna rzadkość – a jednak tym razem tak
było, że poza mną nie było na Szyndzielni żywej duszy. Mimo że był to dzień
powszedni, to jednak dziwne, że przy tak rewelacyjnej pogodzie nie było tam
nikogo innego.
Przemaszerowałem na Klimczok, a potem zszedłem do schroniska. Tych widoków
chyba nie muszę nikomu przedstawiać ;) Pojawiają się na moim blogu chyba po raz
setny, a jednak wciąż mi się nie znudziły.
Wcale nie miałem zamiaru od razu schodzić do Szczyrku. Pomyślałem sobie, że
okazja jest świetna, aby najpierw zrobić sobie pętelkę przez bardzo widokowy
grzbiet Magury. Wyglądała ona w ten sposób, że najpierw przeszedłem przez nią
czerwonym szlakiem, a potem skręciłem w lewo na ścieżkę pozaszlakową i zszedłem
do niebieskiego szlaku. Magura tego przedpołudnia była niemal całkowicie pusta,
podobnie jak Szyndzielnia i Klimczok – dopiero po przejściu przez jej szczyt
napotkałem niewielką grupę idącą w przeciwnym kierunku. Było na Magurze
wszystko, co w niej lubię najbardziej, a więc przede wszystkim panorama
Bielska-Białej oraz dalekie widoki na Beskid Mały i Jezioro Żywieckie.
Opuściłem czerwony szlak po wschodniej stronie Magury, w miejscu gdzie na
prawo odbija ścieżka trawersująca ją od południa (ta sama, którą wchodziłem z
Szczyrku podczas wycieczki 23 maja), a na lewo odbija trasa narciarska do
schroniska pod Klimczokiem. Poszedłem kawałek trasą narciarską, z której widok
na moje miasto i na pasmo Magurki Wilkowickiej był nawet jeszcze lepszy, niż z
grzbietu Magury.
Potem skręciłem w prawo na inną ścieżkę i zszedłem kawałek południowym
stokiem Magury, a następnie w lewo, na ścieżkę trawersującą Magurę od południa
i łączącą się nieco poniżej schroniska z niebieskim szlakiem z Bystrej. Skoro
na szlakach turystów było jak na lekarstwo, to oczywiście na ścieżce
pozaszlakowej tym bardziej ich nie było. Ale gdy dotarłem do niebieskiego
szlaku, akurat od strony Bystrej zbliżało się starsze małżeństwo. Ewidentnie bardzo
zaskoczył ich widok mnie wynurzającego się z zarośli poza szlakiem, bo aż
wytrzeszczyli oczy ;) Ale potem zagadnęli do mnie bardzo przyjaźnie i
rozpoczęliśmy miłą rozmowę, wspólnie podchodząc niebieskim szlakiem do
schroniska pod Klimczokiem. Starsi państwo byli wieloletnimi mieszkańcami
Podbeskidzia i znali tutejsze góry jak własną kieszeń, chodząc po nich
regularnie. Zazdrościłem im tak długiego stażu jako „górołazowie” – ja w
porównaniu z nimi dopiero początkuję... Podobnie jak ja byli zaskoczeni, że w
tak piękny dzień są takie pustki na szlakach. Od dwóch godzin podchodzili z
Bystrej i byłem pierwszą osobą, którą spotkali na szlaku... Przy sympatycznej
pogawędce kontynuowaliśmy podejście, a po prawej stronie mieliśmy dobry widok
na Szyndzielnię.
Gdy doszliśmy do schroniska, ja zatrzymałem się tylko na kilka minut aby
zjeść kawałek tamtejszego ciasta śliwkowego (wspominałem już, że jest naprawdę
boskie? ;) ), a oni postanowili zrobić sobie tam nieco dłuższy postój.
Pożegnałem się z miłym państwem i rozpocząłem zejście do Szczyrku, tą samą
trasą co zawsze: najpierw zielonym szlakiem, a potem niebieskim. To na odcinku
po zielonym szlaku, niezwykle widokowym, szczególnie dało się zauważyć, że przejrzystość
powietrza jest o niebo gorsza niż poprzedniego dnia. Przecież nieraz oglądałem
z tego szlaku Tatry, i to dość wyraźnie – a tym razem ledwo co Babią Górę i
Pilsko było widać:
Na niebieskim szlaku, przez wyżej położone osiedla Szczyrku, wciąż można
było dostrzec sporo jesiennych kolorów. To jak diametralnie różne potrafią być
warunki o tej porze roku, pokazuje moja relacja z przejścia tym samym szlakiem
dnia 15.11.2017, a więc niemal równo rok wcześniej. Wtedy panował mróz i na około
było biało – a tym razem ciepło, wręcz gorąco, i wciąż kolorowo:
I to jest coś, co właśnie w górach uwielbiam – że ta sama data w kalendarzu
potrafi przynieść całkowicie odmienne warunki z roku na rok. Często do
ostatniej niemal chwili człowiek nie wie do końca, czego się spodziewać w
górach. To jest taka trochę loteria, w której jakiekolwiek warunki otrzymasz,
większość z nich są pięknym wynagrodzeniem za trud włożony w zdobywanie tych
gór. Bo zarówno zimowe warunki w listopadzie ubiegłego roku, jak babie lato w
tegorocznym listopadzie, wyglądały wspaniale. I między innymi przez tą
zmienność gór tak lubię w nie wracać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz