Trasa: Rycerka Górna Kolonia – Wielka Racza – Hladka – Sedlo Pod Hladkou –
Moskalovci – Oscadnica
Na długi weekend z okazji Wszystkich Świętych trafiła się na Podbeskidziu
pogoda-żyleta. Po prostu perfekcyjne warunki: mnóstwo słońca i bardzo ciepło
jak na tą porę roku, do 20 stopni. Z racji wyjazdu na rodzinne groby na
Lubelszczyźnie (skąd pochodzi rodzina mojego Taty), nie wykorzystałem
sprzyjających warunków na żadne górskie wędrówki ani 1, ani 2, ani 3 listopada.
Ale w niedzielę 4 listopada, ostatniego dnia długiego weekendu, po prostu nie
widziałem innej opcji, niż wybrać się w góry. Co z tego, że byłem w podróży
całą poprzednią noc i wysiadałem z pociągu w Katowicach o zabójczej porze 4
rano, by być w Bielsku-Białej po 5:30? Parę godzin porannej drzemki, niedzielna
msza, śniadanie i już po 9 rano byłem gotowy na zdobywanie beskidzkich
szczytów!
Mój wybór padł na Wielką Raczę. Wysłałem zaproszenia do rozmaitych
znajomych i udało mi się zebrać na wycieczkę sześćioosobową ekipę. Większość
dojechała do Rycerki Górnej Kolonii samochodem, natomiast ja z jedną koleżanką,
z którą nie widziałem się od bardzo dawna, postanowiliśmy że przedtem zrobimy
sobie wycieczkę do parku w Żywcu, który – wiem to z kilkuletniego doświadczenia
– o żadnej innej porze roku nie jest tak piękny, jak właśnie jesienią, na
przełomie października i listopada. Pojechaliśmy więc pociągiem do Żywca i
udaliśmy się do parku, który zgodnie z moimi oczekiwaniami prezentował się
prześlicznie w słońcu i jesiennych barwach.
Potem wsiedliśmy w busa i pojechaliśmy nim w głąb Beskidu Żywieckiego. Tuż
za Żywcem wjechaliśmy w bardzo gęstą mgłę, co nieco nas zmartwiło – zaczęliśmy
się zastanawiać, czy pogoda nie sprawi nam psikusa i czy nie zabierze nam
pięknych widoków w górach... Ale im dalej jechaliśmy na południe, tym śmielej
słońce przebijało się przez mgły, aż za Rajczą rozpogodziło się zupełnie. O
12:30 wysiedliśmy z busa na końcowym przystanku Rycerka Górna Kolonia i
udaliśmy się asfaltową drogą w stronę parkingu, gdzie reszta ekipy miała
dojechać samochodem i spotkać się tam z nami.
Z tą drogą pomiędzy pętlą autobusową a parkingiem nie wiążę najlepszych
wspomnień... wszak to właśnie z jednego z domów przy tej drodze wybiegł
agresywny pies i zaatakował mnie na sam początek mojej poprzedniej wycieczki na
Wielką Raczę (o jakich to przygodach możecie przeczytać w mojej relacji z 11
lipca). Z lekką obawą poprowadziłem moją towarzyszkę tamtędy, mając nadzieję że
nie dojdzie do powtórki z historii... Kilka metrów przed nami szedł jakiś
mężczyzna. W pewnym momencie zszedł z drogi i zauważyłem, że wchodzi dokładnie
na teren tej samej posesji, z której wtedy wybiegł ten pies – a w tym samym
momencie ten sam pies wybiegł jemu na spotkanie! O pomyłce nie mogło być mowy,
rozpoznałem go od razu. Ale tym razem w ogóle nie zachowywał się agresywnie,
tylko bardzo spokojnie – przybiegł do mężczyzny, zapewne jego właściciela,
machając ogonem i ani razu nie szczekając. Czemu nie mógł być taki grzeczny w
stosunku do mnie, gdy przechodziłem tamtędy owego lipcowego poranka? Miałem
dużą ochotę podejść do tego mężczyzny i w niewybrednych słowach opowiedzieć mu,
jak zostałem potraktowany przez jego psa, ale stwierdziłem że już nie ma sensu
tego roztrząsać i że dam sobie spokój.
Wkrótce potem spotkaliśmy się na parkingu z resztą towarzystwa i razem
ruszyliśmy na żółty szlak, na którego początku witała nas taka oto sympatyczna
postać:
Szlak z Rycerki Górnej Kolonii na Wielką Raczę nie zapamiętałem jako
specjalnie widokowy, ale to może dlatego, że gdy szedłem nim poprzednim razem
(też jesienią, w 2014 roku) na około wisiały bardzo niskie chmury. Tym razem,
przy słońcu, musiałem zrewidować moją opinię na temat tego szlaku – jest
naprawdę ładny.
Jesienne liście w większości opadły z drzew, ale wciąż nie brakowało
typowych dla tej pory roku kolorów...
W miarę zbliżania się do szczytu Wielkiej Raczy widoki stawały się naprawdę
rozległe. Widzieliśmy przed sobą praktycznie cały tzw. Worek Raczański:
A od południa nawet całkiem wyraźnie widać było Małą Fatrę:
Nie wszyscy uczestnicy wycieczki byli w dobrej kondycji, ale to nie
sprawiało nikomu najmniejszego problemu, a nawet dawało nam sporo korzyści,
ponieważ idąc wolniej mieliśmy więcej czasu na delektowanie się urokiem
otaczających nas widoków. Trzeba też przyznać, że niektórzy mogli się poczuć
zmęczeni także dlatego, że było – nie przesadzam – gorąco! Musieliśmy rozebrać
się do samych krótkich rękawków, ponieważ słońce grzało bardzo solidnie, a im
wyżej szliśmy, tym bardziej wzrastała temperatura. Tego dnia mieliśmy klasyczny
przykład inwersji w Beskidach: temperatura była znacznie wyższa na górskich
szczytach niż u ich podnóży, kiedy zazwyczaj jest całkowicie na odwrót. To
głównie z tego powodu nad Podbeskidziem zalegało tyle mgieł. A my byliśmy ponad
chmurami i mogliśmy opalać się w pełnym słońcu, w temperaturach które zazwyczaj pojawiają się na beskidzkich szczytach w środku lata. Po prostu w listopadzie
lepiej być nie może!
Oczywiście najwspanialej było na szczycie Wielkiej Raczy.
Ostatnie z powyższych czterech zdjęć przedstawia widok na Małą Fatrę. Przy
tak świetnej widoczności naprawdę wyglądała, jakby był do niej zaledwie rzut
beretem. Ale to nie był kres tego, co mogliśmy tego dnia ujrzeć: zobaczyliśmy
nawet Tatry!
Głód kazał nam wejść do schroniska i posilić się, ale gdyby nie ta potrzeba
to pewnie byśmy spędzili cały czas na zewnątrz, ciesząc się ciepłem i
otaczającym nas pięknem. I szkoda, że teraz po zmianie czasu robi się ciemno
tak wcześnie, bo trzeba było opuścić Wielką Raczę wkrótce po 15:00, aby zdążyć
z powrotem przed zmrokiem, kiedy przy takich wspaniałych warunkach nie
mielibyśmy nic przeciwko temu, aby mieć jeszcze kilka godzin światła dziennego
do dyspozycji... Na Wielkiej Raczy rozstałem się z resztą ekipy. Oni wrócili tą
samą trasą do samochodu, natomiast ja miałem zamiar zejść na stronę słowacką,
do miejscowości Oscadnica. Chciałem przede wszystkim zbadać, jak wygląda
sytuacja z kolejkami linowymi po słowackiej stronie Wielkiej Raczy, których
jest kilka – pomyślałem sobie, że jeśli chociaż jedna z nich kursuje poza
sezonem zimowym, to trzeba będzie ponownie tutaj przyjechać z moimi znajomymi,
ale tym razem ułatwić sobie dostanie się na szczyt poprzez wykorzystanie
kolejki. Choć trasa z Rycerki Górnej Kolonii nie jest trudna, mimo wszystko
niektórych bardzo zmęczyła, a na pewno znalazłoby się więcej chętnych na
kolejną wycieczkę na Wielką Raczę jakbyśmy mogli większość trasy na nią pokonać
jedną z słowackich kolejek. Wszystko jednak zależało od tego, w jakim zakresie
te kolejki funkcjonują, a informacji o tym nie mogłem znaleźć w internecie –
postanowiłem więc sprawdzić osobiście.
W świetle chylącego się ku zachodowi słońca widoki z zielonego szlaku,
sprowadzającego z Wielkiej Raczy na górę Hladka, prezentowały się cudownie –
zwłaszcza w kierunku północnym, na wyróżniający się od tej strony szczyt
Kikuli.
Niestety główny cel, w którym poszedłem na stronę słowacką, nie został
osiągnięty. Przy żadnej z trzech kolejek w okolicach Hladkiej nie zastałem
nawet najmniejszych oznak życia. Byłem tam całkowicie sam – poza mną nie było
wokół żywej duszy. Mogłem niby jeszcze spróbować uzyskać jakieś informacje w
schronisku na Hladkiej, ale zorientowałem się że zostało już naprawdę niewiele
czasu do zachodu słońca, a także do odjazdu autobusu, który miał zawieźć mnie z
Oscadnicy do Czadcy. A skoro i tak żadna z kolejek teraz nie jeździ to pewnie
do zimy nie ma co na nie liczyć. Skierowałem się zielonym szlakiem na przełęcz
o nazwie Sedlo pod Hladkou. Odkrywałem ten odcinek szlaku po raz pierwszy – i
muszę powiedzieć, że zrobił na mnie świetne wrażenie.
Tutaj, po stronie słowackiej, tak jakby było więcej jesiennych kolorów niż
po polskiej stronie granicy...
Zielony szlak na całej swojej długości był niezwykle malowniczy. I tylko
szkoda, że musiałem pokonywać go w pośpiechu, aby zdążyć na autobus i zarazem
przed zmrokiem. Bo naprawdę było co z niego oglądać.
U podnóży góry Dedova natrafiłem na ładną kaplicę, przy której zastałem
kilka tradycyjnych drewnianych rzeźb:
Następnie zielony szlak trawersował tą górę od wschodu, oferując na tym
odcinku rozległą panoramę w kierunku Wielkiej Raczy. I pomyśleć, że zaledwie godzinę
z kawałkiem temu byłem na jej szczycie! Z tej perspektywy naprawdę można
zrozumieć, czemu nosi przydomek „Wielka”.
Ostatnia część mojej wędrówki, z osady Moskalovci do przystanku
autobusowego na obrzeżach Oscadnicy, to kontynuacja pięknych widoków, ale przy
bardzo słabym świetle, a na koniec wręcz w półmroku.
Powrót do Bielska-Białej wcale nie był taką prostą sprawą. Musiałem
dojechać autobusem do Czadcy, a potem czeskim pociągiem Pendolino do Czeskiego
Cieszyna. Jazda tym pociągiem była megawygodna i nie wiem, czy czeskie
Pendolino nie przebija swoim standardem nawet polskiego Pendolino, które przecież
też jest znakomitej jakości pociągiem. Na koniec musiałem przejść przez granicę
do Cieszyna i wrócić stamtąd autobusem do Bielska-Białej. Dość skomplikowana podróż
bez wątpienia ławie mieli moi kompani, którzy wrócili szybko i sprawnie autem
z Rycerki Górnej Kolonii. Ale dla tych widoków po słowackiej stronie Wielkiej
Raczy muszę stwierdzić, że warto było :)
Na koniec jeszcze wrzucę kilka zdjęć z tej wycieczki autorstwa mojej koleżanki
Chelsea, która uwielbia fotografować i moim zdaniem robi to znakomicie. Oto
kilka bardziej „artystycznych” ujęć z tej rewelacyjnej wyprawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz