Trasa: Mikuszowice Krakowskie – Wilkowice – Rogacz – Magurka Wilkowicka –
Rogacz – Mikuszowice Stalownik
Pomimo bardzo ponurej pogody, postanowiłem w niedzielę tak samo jak w
sobotę wybrać się w góry. Po tym, jak sobotnia górska wycieczka podziałała na
mnie jak swoiste „katharsis”, oczyszczając z wszystkich złych emocji, byłem w
stu procentach przekonany że nie ma lepszego sposobu na spędzenie tej niedzieli
jak ponownie wędrując po Beskidach. I rzeczywiście nie było, choć z kilku
powodów ta wycieczka nie była dla mnie aż tak godna zapamiętania jak wiele
innych. Po pierwsze dlatego, że po sobocie już byłem emocjonalnie „oczyszczony”
więc wycieczka nie mogła aż tak spektakularnie wpłynąć na mój nastrój; po
drugie dlatego, że trasa, którą wybrałem na niedzielę (na Magurkę Wilkowicką),
rozdeptałem wielokrotnie aż do bólu; a po trzecie dlatego, że o ile jeszcze w
sobotę przejściowe przejaśnienia otworzyły przede mną wspaniałe panoramy, o
tyle w niedzielę niebo przez cały dzień pozostało tak szczelnie zaciągnięte
chmurami że nie było mi dane podziwiać jakichkolwiek widoków – które, jakby nie
patrzeć, stanowią bardzo istotną część całego przeżycia, jakim jest wyprawa w
góry.
Szukając jakiegoś urozmaicenia w trasie na Magurkę, postanowiłem nie wchodzić na nią od razu moim ulubionym czerwonym szlakiem spod Stalownika w Mikuszowicach, tylko wysiąść z autobusu nieco wcześniej, przejść się żółtym szlakiem wzdłuż rzeki Białej do Wilkowic, a następnie stamtąd czarnym szlakiem dotrzeć na Rogacz, by stamtąd kontynuować wędrówkę dobrze mi znaną trasą. Rozpocząłem więc trasę w obszarach zabudowanych, na przystanku autobusowym w Mikuszowicach Krakowskich. Udałem się stamtąd ulicą Morelową na drugą stronę torów kolejowych, a dalej ulicą Cyprysową, mijając po drodze zabytkowy kościół św. Barbary. Akurat skończyła się msza więc mogłem wejść na chwilę do środka, rzeczywiście pięknie się prezentuje:
Idąc dalej ulicą Cyprysową dotarłem nad brzegi Białej, wzdłuż której miałem
przejść do Wilkowic szlakiem żółtym, który istniał chyba tylko w teorii, na
mojej mapie. Co prawda na odcinku do Wilkowic kilka drzew miało na sobie żółte
znaki, jednak były nieliczne i bardzo słabe, niektóre wręcz ledwo widzialne.
Chyba ten odcinek powoli traci swój status jako szlak turystyczny. Aż tak
bardzo się temu nie dziwię, gdyż prowadzi po płaskim terenie i z górami ma
niewiele wspólnego. Posiada jednak niezaprzeczalny urok, zwłaszcza gdy idąc
brzegiem rzeki ma się wrażenie jakby się szło swoistym tunelem z trzcinami i
gęstymi krzakami po obu stronach:
Tym płaskim, chyba już nie istniejącym szlakiem doszedłem do Wilkowic, skąd
obrałem kierunek na Rogacz szlakiem czarnym. Była to moja pierwsza okazja na „zaliczenie”
tego szlaku. Jest dość stromy i nieźle się na tym podejściu zmęczyłem. W końcu
jednak dotarłem do skrzyżowania z dobrze mi znanym czerwonym szlakiem z
Stalownika. Wyjątkowo postanowiłem pójść nie czarnym szlakiem przez polanę koło
chatki studenckiej, jak to zazwyczaj czynię, tylko czerwonym który tą polanę
omija. Tak też zrobiłem: około pięć-dziesięć minut szedłem czerwonym szlakiem
nieco poniżej polany, aż do punktu w którym te dwa szlaki ponownie się łączą.
Czerwony szlak na tym krótkim odcinku był zupełnie pozbawiony widoków i nie
rozumiem czemu nie poprowadzono go razem z szlakiem czarnym przez polanę, która
– jak widzieliście zapewne w moich relacjach z poprzednich wycieczek na Magurkę
– jest wyjątkowo widokowa.
Na cóż jednak gadanie o widokach, skoro tego dnia i tak o żadnych nie mogło
być mowy ze względu na mocno pochmurną pogodę. Pozytyw był tylko taki że nie
padało. Dochodząc pod szczyt Magurki Wilkowickiej, zrobiłem sobie małe kółeczko
– tak jak podczas wycieczki z 2 marca, lecz przy tak diametralnie odmiennej
pogodzie – kawałek na północ szlakiem niebieskim, a następnie na południe do
schroniska połączonymi szlakami czerwonym i żółtym. Z tego drugiego odcinka
normalnie powinna być wspaniała panorama Beskidu Małego, lecz tego dnia nic z
tego, podczas gdy na szczycie wisiała mgła tak gęsta że schroniska było widać
tylko tyle:
Zatrzymałem się w prawie pustym schronisku na talerz zupy, po czym
rozpocząłem zejście szlakiem czerwonym do Stalownika. Trasa mojego powrotu
pokrywała się więc w dużej części z trasą wejścia na Magurkę. Poniżej szczytu,
na polanie koło sklepiku spożywczego, wspaniałą panoramę z tego miejsca na
Skrzyczne mogłem oglądać jedynie oczami wyobraźni...
Jednakowo pozbawione widoków było całe zejście tym szlakiem, który normalnie
sprawia mi tyle uciechy ze względu właśnie na piękne widoki. Schodząc wybrałem
wariant czarnym szlakiem przez polanę pod Rogaczem (z której i tak nic nie było
widać) i tradycyjnie zakończyłem wycieczkę na przystanku autobusu linii nr 2
Mikuszowice Stalownik. Przyznam się szczerze że podczas zejścia nawet trochę
się znudziłem, co bardzo rzadko mi się zdarza w górach. Szedłem już jednak tym
czerwonym szlakiem tyle razy (w tym aż dwa razy tego dnia), że przy braku
widoków tej niedzieli nie miał dla mnie nic nowego do zaoferowania. Cóż,
przynajmniej się trochę rozruszałem i utrzymałem pozytywne nastawienie uzyskane
na sobotniej wycieczce. Niestety ten tydzień, który dziś się kończy, ponownie
całkowicie wprawił mnie w „doła”... ale jutro jadę na weekend w Tatry i liczę
na to że obcowanie z tymi przepięknymi górami dobrze na mnie zadziała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz