Trasa: Sucha Beskidzka – Zasepnica – Pasierbaki –
Kubasiki – Surzyny – Bartoszki – Stryszawa – Gołuszki – Przełęcz Lipie – Lipska
Góra – Sucha Beskidzka
Sobotnią wycieczkę w góry planowałem już od początku
tygodnia i nie zapowiadała się na jakoś bardzo odmienną od pozostałych.
Jednakże w czwartek i piątek nastąpiły takie zawirowania w moim życiu, że w
sobotę rano na trasę wybrałem się w fatalnym stanie psychicznym. Nie będę się
wdawał w szczegóły tych rzeczy które się wydarzyły, dość powiedzieć że ich
skutkiem było powzięcie przeze mnie decyzji o nie przedłużeniu mojego kontraktu
w Bielsku-Białej, który kończy się w lutym, i o tym że po jego zakończeniu
wyjadę stąd. Będąc w sobotę jeszcze „na świeżo” po tym wszystkim, czułem
oburzenie i rozżalenie tym co się stało, a jednocześnie wielki smutek że za
parę miesięcy pożegnam się z Podbeskidziem, regionem który naprawdę pokochałem.
Cóż, taka kolej rzeczy że wszystko co dobre się kiedyś kończy. Jest to przykre,
ale wiem że decyzja o wyjeździe jest właściwa.
Idąc w góry nie obchodziło mnie, że tego dnia miała być
beznadziejna pogoda i że raczej nic nie zobaczę. Jedyne co chciałem to spędzić
trochę czasu sam z sobą i oderwać się chociaż na jeden dzień od tych wszystkich
spraw które w ciągu poprzednich dwóch dni tak zaszły mi za skórę. Jadąc busem
do Suchej Beskidzkiej tego poranka, otrzymałem parę telefonów od znajomych z
pracy które jeszcze bardziej mnie zdenerwowały. Czułem potrzebę wewnętrznego
„katharsis” jak nigdy. I cóż mogę powiedzieć... góry tego właśnie dla mnie
dokonały. Wiem, że mogę na nie w takich momentach liczyć :)
Nieczęsto się zdarza, aby początkowy punkt mojej trasy
był zarazem końcowym. Tak było jednak tym razem. Rozpocząłem i zakończyłem
wycieczkę na przystanku autobusowym Sucha Beskidzka Zasypnica. Trasa miała
przebiegać raczej mało znanymi szlakami wokół miasta: czarnym do ośrodka
Beskidzki Raj, następnie niebieskim do Stryszawy, ścieżką dydaktyczną o jakże
zachęcającej nazwie „szlak widoków” do Przełęczy Lipie, a na koniec zielonym
szlakiem przez Lipską Górę z powrotem do Suchej Beskidzkiej. Miałem więc
przechodzić przez tereny które są częściowo zabudowane i z tej racji może nieco
mniej popularne wśród miłośników górskich wędrówek, chciałem jednakże je
zbadać.
Pierwsze pół godziny wędrówki było bardzo monotonnych,
przebiegając ulicą Zasypnica przez dzielnice Suchej Beskidzkiej: Zasepnicę,
Śrubarze i Pasierbiaki. Dopiero później czarny szlak opuścił asfaltową drogę i
rozpoczął wspinaczkę przez las na zachodnich stokach Borsuczej Góry. Od czasu
do czasu wychodziłem z lasu na polany i łąki, z których przy lepszej pogodzie roztaczałyby
się pewnie piękne widoki. Ku mojej uciesze jednak szara powłoka chmur na niebie
zaczęła się przecierać. I im bardziej zbliżałem się do Beskidzkiego Raju –
najwyższego punktu mojej trasy – tym więcej było widać okoliczne góry. Wreszcie
wyszedłem z lasu na ostatnią prostą przed Beskidzkim Rajem i ukazała mi się sama
„Królowa Beskidów”, Babia Góra. Chmury podniosły się na tyle, że tylko jej
szczyt jeszcze w nich zalegał.
Tuż opodal była góra Surzynówka (816 m n.p.m), na której
wierzchołku mieści się ośrodek Beskidzki Raj. Wzbudza on nieco kontrowersji
tym, że sprawia iż dużo turystów wjeżdża samochodami w ustronny zakątek
Beskidów. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że bezpośrednie otoczenie ośrodka
jest w dużym stopniu zabudowane – co widać na poniższym zdjęciu – więc ruch
samochodowy odbywałby się tu i tak:
Babia Góra z tej perspektywy naprawdę robiła wrażenie.
Dawno nie byłem tak blisko niej. Jej widok podziałał na mnie wyzwalająco –
delektując się jej pięknem, po raz pierwszy od kilku dni odetchnąłem pełną
piersią i przestałem się tak zamartwiać sprawami zawodowymi i osobistymi.
Obrałem kierunek na Stryszawę niebieskim szlakiem,
najpierw drogą asfaltową a później gruntową. Z tej perspektywy z kolei miałem
przed sobą panoramę na północ, w stronę Beskidu Małego. I było w niej coś
naprawdę ujmującego.
Szedłem dalej coraz bardziej podniesiony na duchu.
Zamiast złorzeczyć na los, chciałem tylko dziękować Bogu za to że po raz
kolejny mogłem oglądać piękno Jego stworzenia. Nawet w taki pochmurny dzień,
nawet w takiej „cywylizowanej” części Beskidów, góry były piękne jak zawsze.
Idąc w stronę Stryszawy z licznych łąk odsłaniały się widoki na inne kierunki –
m.in. na zachód, gdzie widniały mało znane szczyty z pogranicza Beskidu Małego
i Makowskiego w okolicach Lachowic:
Z biegiem czasu zacząłem schodzić coraz niżej i wchodzić
w zabudowania Stryszawy. Krajobrazy były stąd znacznie mniej rozległe, a do
tego dramatycznie pogorszyła się widoczność. Powodem tego było nie tylko
ponowne opadanie pułapu chmur, lecz również coś co można zauważyć na moich
poprzednich zdjęciach z panoramą Beskidu Małego – smog. Zalegając nad dolinami
i nad całym otoczeniem Suchej Beskidzkiej, znacząco pogorszył zasięg, z jakim
mogłem oglądać okoliczne góry i wzniesienia. Po przejściu przez drogę z Żywca
do Suchej Beskidzkiej, tak słabo widoczna była Lipska Góra – ostatni szczyt do
zdobycia tego dnia:
Użycie sformułowania „szczyt do zdobycia” było tu może
nieco na wyrost, gdyż w tej części Beskidów ciężko się poczuć jakby się
naprawdę było w górach. Stosunkowo niewielkie różnice wysokości pomiędzy
wzniesieniami i liczne zabudowania w okolicy sprawiają, że brakuje w tej
okolicy atmosfery prawdziwych gór. Pod tym względem więc „szlak widoków”,
którym poszedłem w stronę Przełęczy Lipie, nie do końca spełnił moje
oczekiwania. Szedłem nim cały czas po asfalcie, mijając jedno gospodarstwo za
drugim. Ładne i sielskie to były okolice, ale na pewno nie tak urokliwe jak te
na południe od Suchej Beskidzkiej przez które szedłem parę godzin wcześniej.
Nie smuciłem się jednak specjalnie z tego powodu – byłem
przede wszystkim szczęśliwy, że obcowanie z górami pozwoliło mi wyzbyć się
wszystkich negatywnych emocji z tego poranka. Tak jakby ich w ogóle nie było –
czułem się spokojny, zrelaksowany i pogodzony z światem. Wracałem do
Bielska-Białej całkowicie odnowiony. Nie żartuję, taka jest moc gór!
Na ostatni odcinek mojej trasy, przez Lipską Górę, udało
mi się uciec od asfaltu. Zielony szlak do Suchej Beskidzkiej przebiegał przez
las, wspinając się bez większych stromizn na szczyt położony 625 metrów nad
poziomem morza i równie łagodnie z niego schodząc. Nie spotkałem na nim żywej
duszy oprócz dużego jelenia, który stał na jednej z niewielkich leśnych polan i
przypatrywał mi się, gdy na nią wszedłem. Cóż za piękne stworzenie! Po chwili
odwrócił się i z szelestem wszedł w leśną gęstwinę. Niestety nie zdążyłem
zrobić mu zdjęcia. Ale sam widok tego majestatycznego jelenia stojącego
nieopodal w mgle zostanie mi w pamięci bez potrzeby uwieczniania go na zdjęciu.
Zejście z Lipskiej Góry zajęło mi niewiele czasu i
wkrótce znalazłem się z powrotem w Suchej Beskidzkiej, na tym samym przystanku
autobusowym na którym rozpocząłem wycieczkę. I wróciłem do Bielska-Białej w
zupełnie odmienionym stanie od tego, w którym stamtąd wyjechałem :)