Trasa: Kiry – Dolina Kościeliska – Jaskinia Raptawicka – Jaskinia Mylna –
Dolina Kościeliska – Kiry
Po sobocie bogatej w wrażenia związane z odkrywaniem Tatr w zimowej szacie
oraz nocnym wędrowaniem, nadeszła niedziela pełna wrażeń innego rodzaju. Tym
razem były związane z skalną wspinaczką oraz odkrywaniem labiryntów jaskiń.
Odwiedziliśmy Jaskinię Raptawicką oraz Jaskinię Mylną. Dojście do tej pierwszej
okazało się dość wymagające, z licznymi łańcuchami, natomiast samo przejście
przez tą drugą okazało się również niezłym wyzwaniem, lecz przede wszystkim
fantastyczną przygodą!
O 9:45 ja i Sean rozpoczęliśmy wędrówkę Doliną Kościeliską, którą tego dnia
widziałem w zupełnie innej dotychczasowej postaci niż przy poprzednich wizytach
(7 czerwca, 21 września, 19 października i 14 grudnia). Po pierwsze panowała
tak gęsta mgła że mieliśmy całkowity brak widoków; po drugie droga przez dolinę
była istnym lodowiskiem.
Całe szczęście, że mieliśmy na butach raczki turystyczne. Jednak i tak szło
się znacznie wolniej i trudniej niż zazwyczaj. Mimo to Dolina Kościeliska miała
tego dnia niezaprzeczalny urok. Spowita mgłą, pusta dolina, w której jedynym
słyszalnym dźwiękiem był szmer potoku, posiadała wyjątkową, tajemniczą
atmosferę.
Po mniej więcej godzinie wędrówki opuściliśmy szlak prowadzący dnem doliny
i rozpoczęła się wspinaczka do jaskiń. Myślałem że jest do nich z doliny tylko
rzut beretem, a tymczasem okazało się że czeka nas konkretne podejście. Już na
samym początku mieliśmy do pokonania odcinek z łańcuchami, który był dodatkowo
utrudniony przez silne oblodzenie.
Potem nastąpiła mozolna wspinaczka po mocno oblodzonych kamiennych
stopniach, aż do rozwidlenia szlaków: czarnego do Jaskini Raptawickiej oraz
czerwonego do Jaskini Mylnej. Naszym planem było zwiedzenie najpierw tej
pierwszej, potem powrót do skrzyżowania i przejście jednokierunkowym szlakiem
przez tą drugą i na koniec zejście z drugiego końca jaskini do Doliny
Kościeliskiej. Ruszyliśmy więc w stronę Jaskini Raptawickiej, do której
prowadził nas kolejny odcinek z łańcuchami, jeszcze dłuższy i jeszcze bardziej
wymagający od tego pierwszego.
Po łańcuchach czekało nas zejście drabinką do otworu Jaskini Raptawickiej.
Zapuściliśmy się w czarną czeluść:
W odmętach jaskini trochę pobawiliśmy się w fotografów ;)
Po zabawie w Jaskini Raptawickiej wróciliśmy po łańcuchach – oczywiście zejście
w tak śliskich warunkach sprawiało większy problem niż wejście. Udało nam się
jednak przejść ten odcinek bez szwanku i od razu ruszyliśmy ochoczo w stronę
Jaskini Mylnej. Już po kilku minutach wędrówki od skrzyżowania szlaków
stanęliśmy przed otworem jaskini.
Przejście przez Jaskinię Mylną było naprawdę wyjątkowym doświadczeniem.
Nigdy wcześniej nie zwiedzałem tak długiej i zarazem wymagającej jaskini.
Przejście przez nią zajęło nam półtorej godziny, chociaż przeszlibyśmy przez
nią szybciej gdybyśmy nie próbowali zwiedzać licznych bocznych odnóg jaskini.
Było wiele miejsc, gdzie sufit był bardzo nisko zawieszony i musieliśmy się
wręcz czołgać na czworaka. A wokoło nieprzeniknione ciemności, oświetlone
jedynie światłem naszych czołówek, i głucha cisza... Atmosfera była
niesamowita.
W pewnym momencie, czołgając się przez niski korytarz z dnem zalanym wodą –
gdzie tylko dzięki pojedynczym wystającym kamieniom unikaliśmy przemoknięcia –
usłyszeliśmy za sobą głosy. Poczuliśmy się niczym w filmach przygodowych, gdzie
bohaterowie uciekają przed pogonią przez podziemia. Kawałek dalej korytarz
rozszerzył się nieco, więc postanowiliśmy tam zaczekać i przepuścić idących za
nami turystów. Okazało się, że jest to około dwudziesto-trzydziestoosobowa
grupa dzieci w wieku mniej więcej 7-10 lat. Było z nimi tylko trzech dorosłych.
Niektóre dzieci w ogóle nie miały czołówek, wyglądały na zziębnięte i przestraszone.
Zwiedzanie jaskini raczej było dla nich wątpliwą atrakcją. Nie wiem, o czym ich
opiekunowie myśleli, biorąc tak małe dzieci, nie wszystkie należycie wyposażone,
na naprawdę niełatwą trasę – najpierw po łańcuchach, i to jeszcze oblodzonych,
a potem przez tak długą i ciasną jaskinię. Moim zdaniem to trochę
nieodpowiedzialne. Cóż, grupa nas minęła i znów zapanowała cisza. Ruszyliśmy
dalej. Doszliśmy do odcinka z łańcuchami wewnątrz jaskini, gdzie bez tego
zabezpieczenia groziłby nam upadek w niewielką przepaść.
Gdy w końcu doszliśmy do wylotu jaskini, trochę szkoda nam było ją
opuszczać – tak wspaniałe były wrażenia w związku ze zwiedzaniem jej! Czas
jednak naglił, aby wracać do Zakopanego i udać się w drogę powrotną do
Bielska-Białej. Udaliśmy się w dół do Doliny Kościeliskiej, ślizgając się po
oblodzonych skalnych stopniach. Pod sobą mieliśmy widok na Dolinę Kościeliską,
z tajemniczą mgłą unoszącą się ponad okolicznymi górami.
Powrót do Kir po lodowisku, jakim była droga dnem Doliny Kościeliskiej, był
mozolny... Trochę żałowaliśmy że nie mieliśmy do dyspozycji takiego transportu,
jak ten powóz który nas minął po drodze ;)
Wreszcie doczłapaliśmy się do busa w Kirach, wróciliśmy do Zakopanego,
zjedliśmy obiadokolację w barze „Fis” przy dworcu autobusowym i wsiedliśmy w
pociąg do Kalwarii Zebrzydowskiej, skąd nastąpnie wzięliśmy busa do Bielska-Białej.
Poniższe zdjęcie obrazuje w jakim Sean był stanie na koniec dnia, ja
przypuszczam że wyglądałem niewiele lepiej ;)
Ale niech to zdjęcie Was nie myli – pomimo zmęczenia byliśmy przede
wszystkim niesamowicie szczęśliwi. Przeżyliśmy przecież dwa dni pełne przygód,
których wspomnienia pozostaną z nami na całe życie. Naprawdę. Nigdy nie zapomnę
tego wspaniałego weekendu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz