czwartek, 22 stycznia 2015

18.01 Jaskinia Raptawicka i Jaskinia Mylna

Trasa: Kiry – Dolina Kościeliska – Jaskinia Raptawicka – Jaskinia Mylna – Dolina Kościeliska – Kiry

Po sobocie bogatej w wrażenia związane z odkrywaniem Tatr w zimowej szacie oraz nocnym wędrowaniem, nadeszła niedziela pełna wrażeń innego rodzaju. Tym razem były związane z skalną wspinaczką oraz odkrywaniem labiryntów jaskiń. Odwiedziliśmy Jaskinię Raptawicką oraz Jaskinię Mylną. Dojście do tej pierwszej okazało się dość wymagające, z licznymi łańcuchami, natomiast samo przejście przez tą drugą okazało się również niezłym wyzwaniem, lecz przede wszystkim fantastyczną przygodą!

O 9:45 ja i Sean rozpoczęliśmy wędrówkę Doliną Kościeliską, którą tego dnia widziałem w zupełnie innej dotychczasowej postaci niż przy poprzednich wizytach (7 czerwca, 21 września, 19 października i 14 grudnia). Po pierwsze panowała tak gęsta mgła że mieliśmy całkowity brak widoków; po drugie droga przez dolinę była istnym lodowiskiem.


Całe szczęście, że mieliśmy na butach raczki turystyczne. Jednak i tak szło się znacznie wolniej i trudniej niż zazwyczaj. Mimo to Dolina Kościeliska miała tego dnia niezaprzeczalny urok. Spowita mgłą, pusta dolina, w której jedynym słyszalnym dźwiękiem był szmer potoku, posiadała wyjątkową, tajemniczą atmosferę.


Po mniej więcej godzinie wędrówki opuściliśmy szlak prowadzący dnem doliny i rozpoczęła się wspinaczka do jaskiń. Myślałem że jest do nich z doliny tylko rzut beretem, a tymczasem okazało się że czeka nas konkretne podejście. Już na samym początku mieliśmy do pokonania odcinek z łańcuchami, który był dodatkowo utrudniony przez silne oblodzenie.


Potem nastąpiła mozolna wspinaczka po mocno oblodzonych kamiennych stopniach, aż do rozwidlenia szlaków: czarnego do Jaskini Raptawickiej oraz czerwonego do Jaskini Mylnej. Naszym planem było zwiedzenie najpierw tej pierwszej, potem powrót do skrzyżowania i przejście jednokierunkowym szlakiem przez tą drugą i na koniec zejście z drugiego końca jaskini do Doliny Kościeliskiej. Ruszyliśmy więc w stronę Jaskini Raptawickiej, do której prowadził nas kolejny odcinek z łańcuchami, jeszcze dłuższy i jeszcze bardziej wymagający od tego pierwszego.


Po łańcuchach czekało nas zejście drabinką do otworu Jaskini Raptawickiej. Zapuściliśmy się w czarną czeluść:


W odmętach jaskini trochę pobawiliśmy się w fotografów ;)




Po zabawie w Jaskini Raptawickiej wróciliśmy po łańcuchach – oczywiście zejście w tak śliskich warunkach sprawiało większy problem niż wejście. Udało nam się jednak przejść ten odcinek bez szwanku i od razu ruszyliśmy ochoczo w stronę Jaskini Mylnej. Już po kilku minutach wędrówki od skrzyżowania szlaków stanęliśmy przed otworem jaskini.


Przejście przez Jaskinię Mylną było naprawdę wyjątkowym doświadczeniem. Nigdy wcześniej nie zwiedzałem tak długiej i zarazem wymagającej jaskini. Przejście przez nią zajęło nam półtorej godziny, chociaż przeszlibyśmy przez nią szybciej gdybyśmy nie próbowali zwiedzać licznych bocznych odnóg jaskini. Było wiele miejsc, gdzie sufit był bardzo nisko zawieszony i musieliśmy się wręcz czołgać na czworaka. A wokoło nieprzeniknione ciemności, oświetlone jedynie światłem naszych czołówek, i głucha cisza... Atmosfera była niesamowita.




W pewnym momencie, czołgając się przez niski korytarz z dnem zalanym wodą – gdzie tylko dzięki pojedynczym wystającym kamieniom unikaliśmy przemoknięcia – usłyszeliśmy za sobą głosy. Poczuliśmy się niczym w filmach przygodowych, gdzie bohaterowie uciekają przed pogonią przez podziemia. Kawałek dalej korytarz rozszerzył się nieco, więc postanowiliśmy tam zaczekać i przepuścić idących za nami turystów. Okazało się, że jest to około dwudziesto-trzydziestoosobowa grupa dzieci w wieku mniej więcej 7-10 lat. Było z nimi tylko trzech dorosłych. Niektóre dzieci w ogóle nie miały czołówek, wyglądały na zziębnięte i przestraszone. Zwiedzanie jaskini raczej było dla nich wątpliwą atrakcją. Nie wiem, o czym ich opiekunowie myśleli, biorąc tak małe dzieci, nie wszystkie należycie wyposażone, na naprawdę niełatwą trasę – najpierw po łańcuchach, i to jeszcze oblodzonych, a potem przez tak długą i ciasną jaskinię. Moim zdaniem to trochę nieodpowiedzialne. Cóż, grupa nas minęła i znów zapanowała cisza. Ruszyliśmy dalej. Doszliśmy do odcinka z łańcuchami wewnątrz jaskini, gdzie bez tego zabezpieczenia groziłby nam upadek w niewielką przepaść.



Gdy w końcu doszliśmy do wylotu jaskini, trochę szkoda nam było ją opuszczać – tak wspaniałe były wrażenia w związku ze zwiedzaniem jej! Czas jednak naglił, aby wracać do Zakopanego i udać się w drogę powrotną do Bielska-Białej. Udaliśmy się w dół do Doliny Kościeliskiej, ślizgając się po oblodzonych skalnych stopniach. Pod sobą mieliśmy widok na Dolinę Kościeliską, z tajemniczą mgłą unoszącą się ponad okolicznymi górami.


Powrót do Kir po lodowisku, jakim była droga dnem Doliny Kościeliskiej, był mozolny... Trochę żałowaliśmy że nie mieliśmy do dyspozycji takiego transportu, jak ten powóz który nas minął po drodze ;)


Wreszcie doczłapaliśmy się do busa w Kirach, wróciliśmy do Zakopanego, zjedliśmy obiadokolację w barze „Fis” przy dworcu autobusowym i wsiedliśmy w pociąg do Kalwarii Zebrzydowskiej, skąd nastąpnie wzięliśmy busa do Bielska-Białej. Poniższe zdjęcie obrazuje w jakim Sean był stanie na koniec dnia, ja przypuszczam że wyglądałem niewiele lepiej ;)


Ale niech to zdjęcie Was nie myli – pomimo zmęczenia byliśmy przede wszystkim niesamowicie szczęśliwi. Przeżyliśmy przecież dwa dni pełne przygód, których wspomnienia pozostaną z nami na całe życie. Naprawdę. Nigdy nie zapomnę tego wspaniałego weekendu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz