Trasa: Toporowa Cyrhla – Polana Pod Kopieńcem – Wielki Kopieniec – Psia Trawka
– Hala Gąsienicowa – Przełęcz Między Kopami – Hala Gąsienicowa – Psia Trawka –
Brzeziny
Rok 2015 rozpocząłem w górach naprawdę mocnym akcentem :) W weekend 17-18
stycznia ja i mój przyjaciel Sean pojechaliśmy w Tatry, aby spędzić tam dwa dni
pełne wrażeń i przygód. W tym poście opiszę fantastyczną sobotę, a w kolejnym
nie mniej atrakcyjną niedzielę :)
Wczesnym rankiem w sobotę złapaliśmy busa z Bielska-Białej do Suchej
Beskidzkiej, oglądając po drodze przepiękny wschód słońca nad Beskidem
Żywieckim. Wiejący tego dnia halny robił swoje – przy jego występowaniu niebo
często przybiera wyjątkowe barwy o wschodzie i zachodzie słońca. W Suchej
Beskidzkiej przesiedliśmy się na pociąg do Zakopanego, którym podróżowało pełno
kibiców zmierzających na odbywający się tego weekendu konkurs Pucharu Świata w
skokach narciarskich. Humory im dopisywały... nam nieco mniej, po prawie dwóch
godzinach jazdy w akompaniamencie wrzasków, przekleństw i nie do końca
trzeźwych przyśpiewek. Ale najważniejsze że do Zakopanego dojechaliśmy. Od razu
pobiegliśmy na busa i o 11:50 byliśmy w Toporowej Cyrhli, gdzie rozpoczynała
się nasza trasa.
Pierwszym punktem naszego programu było wejście na Wielki Kopieniec. Bardzo
mnie ciągnęło aby tam wejść od czasu mojej poprzedniej wizyty w te rejony, 23
listopada, gdy ze względu na kiepską pogodę zamiast oglądać wspaniałe widoki
musiałem obejść się smakiem... Tym razem pogoda była nieporównywalnie lepsza,
świeciło słońce i do tego było nadzwyczaj ciepło jak na styczeń. Tak ciepło że
byliśmy aż zmuszeni zdjąć zimowe czapki i kurtki :) Jedynym utrudnieniem było
mocne oblodzenie szlaków, lecz na szczęście byliśmy wyposażeni w raczki
turystyczne które chroniły nas przed poślizgnięciem się. Po godzinie marszu zielonym
szlakiem przez las dotarliśmy na Polanę pod Kopieńcem, która przywitała nas
widokiem na nieco przesłonięte chmurami szczyty Tatr Wysokich.
Przeszliśmy przez Polanę pod Kopieńcem, zapadając się raz za razem w
ciężkim, głębokim śniegu. Przed nami szczególnie wyróżniał się masyw Giewontu.
Potem rozpoczęliśmy wspinaczkę na szczyt Wielkiego Kopieńca (1328 m n.p.m).
Im wyżej szliśmy, tym szersze widoki rozprzestrzeniały się za nami.
Od południa i zachodu podziwialiśmy m.in. Kasprowy Wierch, Czerwone Wierchy
i Giewont.
Oczywiście najbardziej kapitalne widoki były na samym szczycie. Było tam
tak pięknie że w ogóle nie chciało nam się dalej ruszać. Od południowego
wschodu widzieliśmy Koszystą:
Dalej Kopę Magury i Kasprowy Wierch:
Oraz Kondracką Kopę i Giewont:
Nie mniej świetne widoki mieliśmy podczas zejścia z Wielkiego Kopieńca,
oglądając pod sobą Polanę pod Kopieńcem oraz szczyty Tatr Wysokich w tle.
Po tej niezwykle przyjemnej wizycie na Wielkim Kopieńcu cofnęliśmy się
kawałek zielonym szlakiem aż do skrzyżowania z czerwonym, którym odbiliśmy w
stronę Psiej Trawki. W porównaniu z moim poprzednim przejściem tego odcinka, 23
listopada, szło się trudniej ze względu na kilka przeszkód w postaci powalonych
drzew, których wówczas nie było. Na Psiej Trawce skręciliśmy na czarny szlak
przez Dolinę Suchej Wody na Halę Gąsienicową. Była wówczas godzina 14:30.
Naszym celem było dotarcie na Halę Gąsienicową, a następnie na Przełęcz między
Kopami w porę aby obejrzeć stamtąd zachód słońca, który tego dnia przypadał o
godzinie 16:11.
Tutaj dopadł nas lekki kryzys. Według mapy czas przejścia z Psiej Trawki na
Przełęcz między Kopami wynosił 1 godzinę i 55 minut, a więc według tego nasze
szanse na zdążenie na zachód słońca były marne. Do tego byliśmy już zmęczeni –
chodzenie w zimowych warunkach jednak robi swoje. Nasze buty nie były tak
wodoodporne jak myśleliśmy i skarpetki mieliśmy przemoknięte. A na domiar złego
szlak przez Dolinę Suchej Wody okazał się okropnie nudny. Przeczytałem już
wcześniej, że ten szlak ma ponurą sławę jako jeden z najmniej interesujących w
Tatrach, i wówczas przekonałem się dlaczego – zdaje się ciągnąć bez końca przez
jednostajne lasy. Z tych powodów szło się nam coraz ciężej i musieliśmy wytężyć
wszystkie swoje siły – zwłaszcza siłę woli – aby ciągnąć do przodu. A jednak
udało nam się przezwyciężyć nasze słabości i jakimś cudem znaleźliśmy się na
Hali Gąsienicowej zaledwie godzinę później, o 15:30. Wynagrodził nas piękny
widok na Żółtą Turnię.
Fakt, że udało nam się mimo kryzysu fizycznego i psychicznego dotrzeć na
Halę Gąsienicową szybciej niż planowo, wlał w nas nowe chęci i entuzjazm.
Mieliśmy jeszcze 40 minut do zachodu słońca, a mapa wskazywała na zaledwie 25
minut aby dojść na Przełęcz między Kopami, oferującą rozległe panoramy na
zachód. Mając taki zapas czasu, pozwoliliśmy sobie jeszcze troszeczkę
przedłużyć naszą trasę. Zamiast iść spod schroniska Murowaniec od razu niebieskim
szlakiem w stronę przełęczy, udaliśmy się kawałek dalej w głąb Hali
Gąsienicowej żółtym szlakiem, po czym skręciliśmy na czarny i cofnęliśmy się w
stronę szlaku niebieskiego. Przedłużyło to naszą trasę tylko o troszeczkę, za
to dzięki temu mogliśmy jeszcze przy świetle dziennym podziwiać ośnieżone
szczyty Tatr Wysokich. Na przykład, na poniższym zdjęciu, Karb (po lewej) i
Kościelec (po prawej):
Tu panorama Żółtej Turni i Kościelca:
Żółta Turnia ponownie, z akcentem religijnym:
Po zrobieniu tej małej „odnogi” w głąb Hali Gąsienicowej, powróciliśmy na
niebieski szlak w stronę Kuźnic, którym mieliśmy dojść na Przełęcz między
Kopami. Szedłem tym odcinkiem już trzeci raz – wcześniej 14 czerwca i 14
września. Za każdym razem widok z tego szlaku na Halę Gąsienicową robił na mnie
wrażenie.
Na odcinku przed Przełęczą między Kopami ponownie dopadł nas kryzys, poczuliśmy
się znów bardzo zmęczeni, a mojemu towarzyszowi w pewnym momencie nogi wręcz
odmówiły posłuszeństwa...
Mimo wszystkich przeciwności dobrnęliśmy ostatecznie na Przełęcz między
Kopami. O 16:07, a więc na równo cztery minuty przed zachodem słońca.
Oczywiście – jak pewnie zauważyliście po poprzednich zdjęciach – był jeden
poważny mankament: pogoda, która była tak słoneczna, akurat na koniec dnia
zmieniła się na pochmurną, i z oglądania zachodu słońca były nici. Ale nas to nawet
tak bardzo nie zasmuciło. Najważniejsze że tam dotarliśmy! Usiedliśmy, wyciągnęliśmy
zasłużone piwka i delektowaliśmy się ciszą – mieliśmy góry całkowicie dla
siebie, nie było wokoło żywej duszy. Również delektowaliśmy się pięknem widoku
na Giewont, ponad którym kłębiły się ciemne, groźne chmury:
Zaczęło się robić ciemno. Wokół nas wciąż ta absolutna cisza... Emocje,
jakie nam towarzyszyły, były nie do opisania. Gdy w końcu ruszyliśmy z powrotem
na Halę Gąsienicową, widok jaki zastaliśmy przed sobą był wprost magiczny.
Wszędzie wokoło ciemności i śnieg, i tylko w jednym z szałasów na hali paliło
się samotne światełko...
Już w całkowitych ciemnościach dotarliśmy do schroniska Murowaniec. Podczas
poprzednich wizyt to schronisko niespecjalnie mi przypadło do gustu, ale tym
razem – po zapadnięciu nocy – było zupełnie inaczej: ciepło i przytulnie. Na
jadalni nie było zbyt wielu ludzi. Usiedliśmy tam, odpoczęliśmy, zjedliśmy co
nieco (od siebie mogę szczególnie polecić tamtejszy domowy pasztet z królika –
niebo w gębie!). W końcu nadszedł czas aby wracać. Plan mieliśmy taki, aby
zejść z powrotem czarnym szlakiem przez Dolinę Suchej Wody do Psiej Trawki i kontynuować
tym samym szlakiem do przystanku busów w Brzezinach. Ten łatwy i szeroki szlak
był jedynym na którym po ciemku mogliśmy się czuć w miarę bezpiecznie.
Oczywiście byliśmy wyposażeni w czołówki. Zapaliliśmy je i ruszyliśmy w
ciemną otchłań nocy... Byliśmy podekscytowani, gdyż ani ja ani Sean nie
próbowaliśmy nigdy wcześniej wędrówki po górach po ciemku. Przeżycie było
niezapomniane. Ta przejmująca cisza, te nieprzeniknione ciemności, a wokół nas
przyroda w swoim najdzikszym, najbardziej dziewiczym stanie... To, że ja i Sean
doświadczaliśmy tego wszystkiego zupełnie sami, zdani tylko na siebie, na pewno
jeszcze bardziej umocniło naszą przyjaźń. Do takich przygód trzeba mieć dobrego
towarzysza, a Sean był dla mnie podczas tej wyprawy wspaniałym kompanem. Cóż
więcej mogę powiedzieć – nocna wędrówka po górach jest przygodą którą gorąco
polecam zasmakować, oczywiście w granicach rozsądku (przede wszystkim na
łatwych i bezpiecznych szlakach takich jak ten którym wówczas szliśmy).
Dotarliśmy do Brzezin późnym wieczorem i okazało się że o tej porze
konieczne było bardzo długie oczekiwanie na busa do Murzasichla, gdzie mieliśmy
zarezerwowany nocleg. Z buta nie jest to aż tak daleko, ale nie mieliśmy już na
nic więcej siły. Złapaliśmy więc stopa i szybko dojechaliśmy na miejsce.
Położyliśmy się do spania wręcz natychmiastowo. Wiedzieliśmy że następnego dnia
czeka nas kolejna solidna dawka wrażeń, przed którą musieliśmy się należycie
wyspać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz