Mapa trasy
Obiecałem w poprzednim wpisie, że warto będzie przeczytać tą relację ;)
Cała trasa, jaką w miniony poniedziałek przebyłem w Tatrach Zachodnich, jest
znakomita pod względem widoków. Tak się jednak złożyło, że Matka Natura akurat
tego dnia postarała się jeszcze bardziej te widoki uatrakcyjnić... i efekt był
wprost fenomenalny! Za chwilę zobaczycie, co mam na myśli ;)
Złe miłego początki, można powiedzieć. Na samym początku dnia dość
kuriozalna sytuacja pokrzyżowała mnie i mojemu towarzyszowi Nickowi plany.
Przenocowaliśmy w Popradzie i wstaliśmy przed 4 rano, aby zdążyć na pociąg o
4:24 do Liptowskiego Gródka, gdzie mieliśmy mieć dogodną przesiadkę na autobus
do Przybyliny. Na popradzkim dworcu udaliśmy się na peron wskazywany przez
tablicę odjazdów, zajęliśmy miejsce w wagonie – byliśmy sami w pociągu, ale to
akurat nas nie dziwiło o tak wczesnej porze – i czekaliśmy na odjazd, który...
nie nastąpił. Dochodziła 4:40, a pociąg wciąż stał na peronie. W końcu coś mnie
tknęło, aby wychylić głowę z okna i zajrzeć na elektroniczną tablicę na
peronie. Wskazywała ona, że nasz pociąg pojedzie do... Koszyc!
Nie jestem w stanie w żaden sposób wytłumaczyć, jak to się stało że
znaleźliśmy się w niewłaściwym pociągu. Pewnie nigdy się nie dowiem, czy to w
ostatniej chwili doszło do zmiany peronu, czy też to my, jeszcze senni po
bardzo wczesnej pobudce, wsiedliśmy do nie tego pociągu co trzeba. W każdym
razie czym prędzej wysiedliśmy z feralnego pociągu, żeby nas nie powiózł w
przeciwnym do pożądanego przez nas kierunku, i wróciliśmy na halę dworcową aby
wyszukać alternatywne połączenia. Następny pociąg do Liptowskiego Gródka
mieliśmy o 5:26, więc nie musieliśmy czekać aż tak długo, jednak mieliśmy już
godzinę w plecy... Trochę mnie to zdenerwowało, ponieważ o ile Nick nie miał
żadnych ograniczeń czasowych (zostawał na noc w Zakopanem, aby następnego dnia
pójść na Świnicę), o tyle ja musiałem zdążyć do Zakopanego na pociąg o 19:12,
aby zdążyć z powrotem do Bielska-Białej, gdzie nazajutrz miałem pracę. Trochę
się obawiałem o to, czy się wyrobię. Ale postanowiłem póki co odłożyć takie
myśli na bok i nie przejmować się nimi, tylko cieszyć się piękną trasą.
Gdy rozpoczęliśmy wędrówkę o 6:35, startując zielonym szlakiem z Przybyliny
do Doliny Wąskiej, przybył mi kolejny powód do zmartwień: pogoda. Niebo
szczelnie zakryły chmury i miałem poważne obawy o to, czy cokolwiek podczas tej
wielogodzinnej wędrówki zobaczymy. A nie po to się pofatygowaliśmy taki kawałek
na Słowację, aby oglądać tylko „mleko”... Cóż, pogoda była całkowicie poza moją
kontrolą, mogłem jedynie trzymać kciuki za szybkie rozpogodzenie.
Na dobrą sprawę jedynym ciekawym aspektem nudnego, płaskiego szlaku po
asfalcie z Przybyliny do Doliny Wąskiej jest obecność kilku oryginalnych rzeźb.
Przeszliśmy Doliną Wąską do punktu, w którym rozchodzą się trzy szlaki. Na
prawo odchodzi żółty szlak przez Dolinę Raczkową, którym szedłem 26 września
ubiegłego roku; na lewo niebieski szlak przez Dolinę Jamnicką, który musi
zaczekać na inną okazję; a na wprost biegnie zielony szlak na pasmo Otargańców,
które jak dotąd było owiane dla mnie tajemnicą. I tym właśnie szlakiem
ruszyliśmy ostro do góry. Podejście wąską ścieżką przez las, miejscami gęsty a
miejscami wycięty, było bardzo słabo oznakowane i musieliśmy uważać, aby nie
pobłądzić. Początkowo byliśmy jeszcze poniżej pułapu chmur i mieliśmy za sobą
ograniczony widok na Dolinę Wąską:
Potem przez dłuższy czas szliśmy wewnątrz chmury i mgły, ledwo widząc
pobliskie drzewa... a potem... spowijające nas gęste mgły nagle zajaśniały
promieniami słonecznymi! Pełni nadziei przyspieszyliśmy kroku – i wystarczyło
kilka minut, byśmy mieli nad sobą błękitne niebo. Początkowo myślałem, że mgły
po prostu się ulotniły, ale potem okazało się że stało się nieco inaczej. Mgły
wciąż trwały na miejscu, tylko że my wyszliśmy ponad nie i mieliśmy je pod
sobą. Czyli trochę jak wtedy, gdy się siedzi w samolocie i ma się poniżej morze
chmur. Rzecz jasna na żywo, w górskim otoczeniu, ten widok robił jeszcze
potężniejsze wrażenie.
To, co się działo od tego momentu podczas naszego przechodzenia przez pasmo
Otargańców, było najprawdziwszą magią. Niech zdjęcia mówią za siebie.
Jak gdyby wrażeń było mało – to właśnie wtedy nastąpił ten moment, kiedy po
raz pierwszy w życiu zobaczyłem na żywo niedźwiedzia w górach! Było to z
daleka, więc w żaden sposób nie groziło nam niebezpieczeństwo, jednak przeszedł
nas na ten widok dreszczyk emocji :) Naszą uwagę na niedźwiedzia zwrócił
Słowak, który wraz z swoją dziewczyną wyprzedził nas na szlaku. Byli to jedyni
turyści, którzy oprócz nas wędrowali tą odizolowaną, daleką od cywilizacji
trasą. Chłopak spytał się nas, czy widzimy niedźwiedzia – popatrzyliśmy w
wskazanym przez niego kierunku, wytężając wzrok, i rzeczywiście... po naszej
lewej stronie, na zachodnich zboczach Otargańców, nieco poniżej grani
przemieszczała się ciemna zwierzęca postać. Nie mógł to być nikt inny, jak
misiu :) Chwyciłem za aparat i zacząłem pstrykać fotki w tym kierunku ile tylko
się dało. Poniżej zadanie na spostrzegawczość – wytężcie wzrok i sprawdźcie,
czy dacie radę zauważyć miśka na zdjęciach ;)
Niedźwiedź spokojnie oddalił się i zniknął w zagłębieniach terenu, a my,
rozemocjonowani, kontynuowaliśmy naszą wędrówkę przez baśniową krainę.
Mgły w dolinach zaczęły się unosić, coraz bardziej zbliżając się do grani
którą wędrowaliśmy. Coraz częściej zdarzało się, że na moment wchodziliśmy w
mgłę, by potem znów wyjść na słońce. Efekt był niesamowity.
Wraz z unoszeniem się mgieł widoki na okoliczne szczyty stały się jeszcze
bardziej nieziemsko piękne.
Raczkową Czubę (2194 m n.p.m.), najwyższy punkt naszej trasy, chmury
niestety przykryły na dłużej. Gdy doszliśmy na nią, zatrzymaliśmy się aby
chwilę odpocząć i zjeść przyniesiony z sobą prowiant. Siedzieliśmy w mgle, lecz
od czasu do czasu rozstępowała się ona na moment, aby ukazać nam grań od
Jarząbczego Wierchu po Wołowiec, czyli kolejny odcinek zaplanowanej przez nas
trasy, oraz Rohacze, których tego dnia przynajmniej nie mieliśmy w planach.
Ściana mgły po naszej prawej stronie podczas podejścia na Jarząbczy
Wierch...
Oraz podczas zejścia z niego na Niską Przełęcz...
Z której Jarząbczego Wierchu było widać tylko tyle:
Podczas naszej wędrówki czerwonym szlakiem graniowym na Wołowiec
widowiskowa walka chmur z słońcem nieustannie miała miejsce wokół nas.
Na ostatnim zdjęciu widać jeden z Jamnickich Stawów. Widok na te dwa
zbiorniki wodne po naszej lewej stronie towarzyszyły nam podczas podejścia na
Wołowiec.
Na samym Wołowcu niestety nie widzieliśmy kompletnie nic. Chmury absolutnie
nie miały zamiaru się ruszyć znad niego. Chciałem Nickowi pokazać jeszcze
piękny szlak graniowy przez Rakoń i Grzesia, jednak przy tylu chmurach na
niebie niewiele byśmy na nim zobaczyli, a czasu było coraz mniej do odjazdu
mojego pociągu z Zakopanego. Z tego względu zeszliśmy do Doliny Chochołowskiej
najkrótszą trasą, czyli zielonym szlakiem. Na tym odcinku mieliśmy sympatyczne
spotkanie z świstakiem :)
Zielony szlak schodzi dość monotonnie, a choć widoki na nim są piękne, na
pewno ustępują one tym na graniach. Jego druga połowa jest zalesiona i
pozbawiona widoków, z wyjątkiem jednego punktu gdzie znakomicie widać
Bobrowiec.
W schronisku na Polanie Chochołowskiej urządziliśmy sobie krótki postój,
aby zjeść tzw. „Deser Chochołowski” (pyszna kombinacja szarlotki z jagodami i
śmietaną), po czym przeszliśmy czarnym szlakiem przez środek polany, mając
przed sobą przykryty chmurami Kominiarski Wierch.
Ostatnia część trasy była zdecydowanie najmniej ciekawą, czyli wędrówka
jednostajną, ciągnącą się w nieskończoność Doliną Chochołowską do Siwej Polany.
Potem przejazd busem do Zakopanego, pożegnanie z Nickiem (zazdrościłem mu, że
może jeszcze na kolejny dzień zostać w Tatrach...), szybka wizyta w hostelu na
Krupówkach, aby odebrać telefon który zostawiłem tam tydzień wcześniej, i bieg
na stację kolejową, by zdążyć na pociąg do Kalwarii Zebrzydowskiej. Po
przesiadce tam dojechałem busem do Bielska-Białej około 23:15. A więc prawie 20
godzin byłem na nogach, a już nazajutrz rano miałem pracę... Nie było innej
opcji, niż natychmiast po powrocie do mieszkania położyć się do łóżka i odespać
ten przepiękny i pełny pozytywnych emocji dzień :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz