Trasa: Pewel Wielka – Czeretnik – Przełęcz Ślemieńska – Pewel Ślemieńska
Po trzydniowym pobycie w Tatrach i dwudniowym pobycie w Lwowie nadeszła
pora na trzydniowy pobyt w Beskidach. Na przełom sierpnia i września ja i moi byli
współpracownicy z Bielska-Białej zaplanowaliśmy wspólny „zlot” w tym uroczym
mieście, aby po paru latach od rozstania się nadrobić zaległości i ponownie
nacieszyć się pięknymi górami w okolicach, po których chodziliśmy w czasach gdy
pracowaliśmy na Podbeskidziu.
Mieliśmy spotkać się w Bielsku-Białej na drinki we wtorek wieczorem, a
potem środę i czwartek przeznaczyć na wyprawy po górach. Tymczasem mi udało się
jeszcze we wtorek po południu wcisnąć krótką górską „rozgrzewkę” przed
spotkaniem z moimi przyjaciółmi. Po spędzeniu poniedziałkowej nocy w Przemyślu,
rano pojechałem koleją do Krakowa, a następnie busem do Suchej Beskidzkiej. Po
zjedzeniu obiadu i krótkim odpoczynku w tym miasteczku, w coraz to
słoneczniejsze popołudnie pojechałem kolejnym busem na przystanek krańcowy
Pewel Wielka Łobozówka, na pograniczu województwa śląskiego i małopolskiego.
Byłem więc ponownie na pograniczu Beskidu Żywieckiego i Makowskiego, tak jak
zaledwie miesiąc wcześniej, 1 sierpnia, i miałem rozpocząć wycieczkę górską
bardzo podobną do tamtej: króciutką, wręcz symboliczną, tylko po to żeby się
trochę rozruszać w drodze do Bielska-Białej.
Dwukrotnie (14 grudnia 2013 i 1 maja 2015) przeszedłem całą długość Pasma Pewelskiego, a tym razem miałem przejść w jego poprzek, przecinając je w jego najwyższym punkcie: Czeretniku (766 m n.p.m). Bardzo stosownie na wycieczkę na Pasmo Pewelskie, miałem przejść z jednej Pewli (Wielkiej) do drugiej (Ślemieńskiej). Z tej pierwszej ochoczo ruszyłem drogą na Czeretnik, którą podąża szlak rowerowy. Jak się okazało, przebiegał nią asfalt i była wręcz banalnie łatwa. Po moich epickich wojażach po Tatrach kilka dni wcześniej, wejście asfaltem na Pasmo Pewelskie było bułką z masłem. Szybko zyskałem wysokość, a za mną zaczęły się ukazywać pierwsze malownicze panoramy w kierunku Pasma Laskowskiego.
Wkrótce potem za mną wyłoniła się panorama Pasma Jałowieckiego.
Już po 25 minutach od rozpoczęcia wycieczki byłem na jej najwyższym
punkcie. Dosłownie na parę minut dołączyłem do żółtego szlaku pieszego
biegnącego grzbietem Pasma Pewelskiego, by potem odbić z niego kolejnym
szlakiem rowerowym przez las w stronę Przełęczy Ślemieńskiej. Jeszcze tylko
kolejnych kilka minut i ponownie wyszedłem z lasu, tym razem na północne stoki
Pasma Pewelskiego, na obszar rozległych łąk. W pięknym wieczornym świetle
porośnięta bujną zielenią okolica prezentowała się wręcz rajsko. Z radością
chłonąłem świeże, pachnące kwieciem powietrze i rozglądałem się na wszystkie
strony, podziwiając widoki takie jak poniższy w stronę Beskidu Żywieckiego:
Jeszcze bliżej miałem pasmo Beskidu Małego:
Schodząc w stronę Przełęczy Ślemieńskiej (571 m n.p.m), Pasmo Pewelskie
miałem już za sobą:
Oczywiście wycieczka po Beskidach nie byłaby wycieczką po Beskidach, jakbym
nie sfotografował na niej co najmniej jednej urokliwej kapliczki :)
Na kolejną kapliczkę natrafiłem już pod sam koniec wycieczki, gdy asfaltową
drogą schodziłem z Przełęczy Ślemieńskiej do krańcowego przystanku autobusowego
w Pewli Ślemieńskiej.
Tak zakończyłem wycieczkę bardzo krótką, trwającą zaledwie godzinę, lecz
dającą mi mnóstwo radości. Teraz, gdy mieszkam za granicą, każda godzina
spędzona w polskich górach jest na wagę złota dla mnie. A zwłaszcza w tak
śliczny wieczór jak w ten późnowakacyjny wtorek na Paśmie Pewelskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz