Trasa: Kiry – Dolina Kościeliska – Iwaniacka Przełęcz – Suchy Wierch
Ornaczański – Iwaniacka Przełęcz – Dolina Chochołowska – Siwa Polana
Teraz opiszę moją drugą i zarazem ostatnią podczas wakacji roku 2010
wycieczkę po Tatrach. Bardzo mocno pragnąłem tego wtorku nareszcie odbyć
wycieczkę po „prawdziwych Tatrach” – bo trasa którą przeszedłem poprzedniego
dnia z wysokimi górami nie miała nic wspólnego. A już w nocy z wtorku na środę
miałem wyjeżdżać z Zakopanego i wracać do Gdańska... Byłem zatem wyjątkowo
spragniony wejścia po raz pierwszy w wyższe partie gór. Jakże więc się
uradowałem – podobnie jak cała reszta ekipy – gdy we wtorek rano obudziliśmy
się i zobaczyliśmy coraz śmielej przebijające się przez chmury słońce!
Niestety jednak poprawa pogody sprawiła, że cała masa turystów ruszyła tego
dnia w Tatry. Nasz wymarsz opóźnił się o dobrą godzinę po tym jak spędziliśmy
mnóstwo czasu w korkach na „Zakopiance” na odcinku Poronin–Zakopane oraz na
drodze z Zakopanego do Doliny Kościeliskiej. W końcu jednak dojechaliśmy do
wylotu doliny i tam zaparkowaliśmy. Naszym celem tego dnia była dość ambitna
trasa: przez całą Dolinę Kościeliską, następnie na Iwaniacką Przełęcz i Ornak,
po czym w dół przez Dolinę Starorobociańską i Chochołowską do Siwej Polany.
Niestety, pogoda po raz kolejny pokrzyżowała nam plany...
Po dojechaniu do Doliny Kościeliskiej, jako typowy „cepr” z północy Polski, od razu zacząłem fotografować spacerujących górali:
Ruszyliśmy doliną w głąb Tatrzańskiego Parku Narodowego. Na szlak wyległy
tłumy i czułem się prawie jak na Krupówkach czy na deptaku Monte Cassino w
Sopocie. Chyba nie tak powinna wyglądać wyprawa w góry...
Pomimo tłumów spacer Doliną Kościeliską bardzo mi się podobał. Byłem
zachwycony tym, jak krystalicznie czysto prezentuje się woda w potoku biegnącym
dnem doliny. Z uciechą też czerpałem w płuca świeże górskie powietrze. Przy
miłych rozmowach z przyjaciółmi odcinek doliną minął mi bardzo szybko. W
połowie doliny część ekipy – głównie osoby starsze i małe dzieci – odłączyła się
od nas, aby udać się na nieco łatwiejszą trasę: na Polanę na Stołach. Następnie
mieli wrócić do wylotu Doliny Kościeliskiej i pojechać autami na Siwą Polanę,
by nas stamtąd odebrać.
Po dojściu na Halę Ornak czekało nas cięższe wyzwanie: podejście do góry.
Najpierw żółtym szlakiem na Iwaniacką Przełęcz. To podejście – na dobrą sprawę
moje pierwsze w Tatrach – nieźle mnie zmęczyło. Aczkolwiek mogło na moje
zmęczenie wpłynąć nie tylko stromość podejścia (po niekończących się stopniach)
lecz również fakt, iż podczas niego jedna z przyjaciółek poprosiła o udzielenie
jej w tym momencie konwersacyjnnej lekcji języka angielskiego ;)
W tamtych czasach miałem tak słabą kondycję, że już samo dojście na
Iwaniacką Przełęcz wydawało się dla mnie sukcesem. Zatrzymaliśmy się tam, aby
chwilę odpocząć, po czym rozpoczęliśmy podejście zielonym szlakiem na Ornak.
Wspinając się powyżej górnej granicy lasu, mogłem po raz pierwszy oglądać w polskich
górach naprawdę rozległe widoki...
... jak choćby na Czerwone Wierchy...
...oraz na Kominiarski Wierch...
Byliśmy już powyżej pasa kosodrzewiny, wspinaliśmy się na Suchy Wierch
Ornaczański. Z każdym kolejnym metrem wspinaczki panorama z szlaku była coraz bardziej
okazała. Niestety nie było nam dane się tym długo nacieszyć. Niebo zaczęło się
coraz bardziej zachmurzać i zaczęły nas dobiegać grzmoty. Jeszcze odległe...
jednak rozsądek nam nakazywał nie wspinać się na siłę podczas burzy, żeby nie
przypłacić potem takiego wyjścia zdrowiem bądź życiem...
To była straszna szkoda, że musieliśmy zawrócić akurat w tym momencie, gdy
widoki z szlaku dopiero co zaczęły wyglądać naprawdę spaktakularnie. Jednak
mimo tego zawodu nie czułem się nieszczęśliwy, a wręcz przeciwnie – zamiast się
smucić tym odcinkiem trasy którego nie udało mi się "zaliczyć", radowałem się
tym na którym mi się udało. Wróciliśmy do Iwaniackiej Przełęczy i zeszliśmy na
przeciwną stronę niż ta po której weszliśmy: na zachód, do Doliny
Chochołowskiej.
Zejście z Iwaniackiej Przełęczy dało mi trochę w kość, gdyż cały czas
musieliśmy schodzić po skalistych stopniach – co było uciążliwe dla kolan. Po
dotarciu do Doliny Chochołowskiej kontynuowaliśmy wędrówkę do wylotu doliny na
Siwej Polanie. Mijały nas wypożyczane rowery, powozy konne, i nawet kolejka
turystyczna; lecz nie przejęło nas to zbytnio. Nie spieszyło nam się wcale do
zakończenia wędrówki. Zwłaszcza mi, gdyż wiedziałem że to będzie moja ostatnia
wycieczka w Tatry na długi, długi czas...
Podsumowując więc, ta wyprawa była moim pierwszym prawdziwym zetknięciem z
wysokimi górami w obrębie Tatr i po raz pierwszy zasiała we mnie miłość do tego
pasma górskiego. Chociaż przez prawie cztery lata nie wróciłem tam (aż do 7
czerwca ubiegłego roku, kiedy to z determinacją „zaliczyłem” trasę przez Ornak
której wtedy nie dokończyliśmy), czekałem z niecierpliwością na kolejną okazję.
I oto się nadarzyła: mieszkając w Bielsku-Białej miałem czas i możliwości „wyskakiwać” w Tatry nawet w
większość weekendów. Jest to prawdziwe szczęście, mieć tak piękne góry tak
blisko! No ale wtedy, w lipcu 2010 roku, musiałem mocno uzbroić się w
cierpliwość, zanim mogłem tam powrócić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz