Trasa: Przełęcz Glinne – Beskid Korbielowski – Beskid Krzyżowski – Przełęcz
Półgórska – Jaworzyna – Przełęcz Głuchaczki – Tabakowe Siodło – Jałowcowe
Siodło – Mała Babia Góra – Przełęcz Brona – Babia Góra – Sokolica – Przełęcz
Krowiarki
Moja praca w Bielsku-Białej skończyła się w czerwcu tego roku i wyjechałem
stamtąd na stałe. Weekend 30-31 maja był więc moim ostatnim weekendem w
Bielsku-Białej i ostatnim weekendem wędrówek po górach... Chciałem te dwa lata
przygód w Beskidach i Tatrach uwieńczyć czymś naprawdę specjalnym, i tak też
się stało. Na przedostatnią wycieczkę, w sobotę, zaplanowałem megadługą
„wyrypę” z Korbielowa aż na Babią Górę, „Królową Beskidów”, a w niedzielę – na
ostatniej wycieczce – odwiedziłem moje ulubione punkty w okolicach
Bielska-Białej, czyli Wapienicę, Szyndzielnię i Klimczok.
W tym poście opiszę bogatą w wrażenia sobotę. Towarzyszył mi w niej mój
kolega z pracy, Sean, który dzielił ze mną mieszkanie w Bielsku-Białej przez
ten rok szkolny i był najlepszym przyjacielem jakiego tam poznałem. Bardzo więc
się cieszyłem że to on poszedł ze mną na tą szczególną wyprawę. Początki tego
dnia były jednakże bardzo trudne: musieliśmy wstać bladym świtem, aby o 5:55
złapać pociąg do Żywca, następnie szybko przedostać się z dworca kolejowego pod
Tesco aby stamtąd złapać busa o 6:35 do Przełęczy Glinne za Korbielowem, na
granicy polsko-słowackiej. Stamtąd nasza trasa miała prawie w całości prowadzić
tą granicą, czerwonym szlakiem który stanowi zarazem Główny Szlak Beskidzki.
Rozpoczęliśmy wspinaczkę z Przełęczy Glinne niewyspani i lekko skacowani po piątkowym imprezowaniu ;) Humory więc na sam początek mieliśmy takie sobie, ale prędko nam się poprawiły już po krótkim okresie wędrowania. No bo jak można być w złym humorze, kiedy dookoła króluje piękna, dzika beskidzka przyroda, świeci słońce, powietrze wręcz pachnie świeżością, a spomiędzy drzew ukazują się tak wspaniałe widoki na „Królową Beskidów” – nasz cel na ten dzień – jak ten poniższy?
Rozpoczęliśmy wspinaczkę z Przełęczy Glinne niewyspani i lekko skacowani po piątkowym imprezowaniu ;) Humory więc na sam początek mieliśmy takie sobie, ale prędko nam się poprawiły już po krótkim okresie wędrowania. No bo jak można być w złym humorze, kiedy dookoła króluje piękna, dzika beskidzka przyroda, świeci słońce, powietrze wręcz pachnie świeżością, a spomiędzy drzew ukazują się tak wspaniałe widoki na „Królową Beskidów” – nasz cel na ten dzień – jak ten poniższy?
Szlak graniczny jest naprawdę przyjemny. Prowadzi grzbietami górskimi: raz
w górę, raz w dół i czasami po płaskim terenie, przez dziewicze lasy przerywane
gdzieniegdzie przez hale oferujące sympatyczne widoki. Na jednej z takich hal mieliśmy
panoramę przed sobą na Szelust (inaczej nazywany Beskidem Krzyżowskim):
Był również widok do tyłu na pasmo Romanki:
Kolejna widokowa hala, z palącym się ogniskiem:
Po przejściu przez szczyt Jaworzyna (1047 m n.p.m.) zeszliśmy na Przełęcz
Głuchaczki (830 m n.p.m.), a następnie rozpoczęliśmy wspinaczkę zachodnimi
stokami Mędralowej, z której mogliśmy oglądać wcześniej zdobytą Jaworzynę oraz
masyw Pilska, na którym nawet teraz, pod koniec maja, leżały jeszcze płaty
śniegu.
Tym razem postanowiliśmy odpuścić sobie Mędralową, gdyż trzeba znacznie
nadkładać drogi aby przez nią przejść, a nas interesowało przede wszystkim
zdobycie Babiej Góry. Zależało nam też na tym aby zdążyć na nią przed
zapowiadanymi na popołudnie burzami. Poszliśmy więc „na skróty” żółtym szlakiem
przez teren Słowacji na Tabakowe Siodło. Większa część tego odcinka prowadzi
asfaltową drogą przez las – nie jest więc jakoś szczególnie ciekawy, ale
przynajmniej znacznie skraca drogę na Babią Górę. A wychodząc na Tabakowe
Siodło przywitał nas taki widok na „Królową Beskidów” w całej okazałości:
Kolejny etap naszej wędrówki, podejście na Małą Babią Górę, był chyba
najcięższym. Różnica wysokości na tym odcinku jest naprawdę spora (ponad 500
metrów) a ścieżka prowadzi cały czas do góry, stromo i nieco monotonnie. To
podejście kosztowało nas sporo wysiłku, zwłaszcza ponieważ minęło południe i
słońce prażyło niemiłosiernie. W końcu jednak udało się osiągnąć nasz cel, a
wynagrodziły nas rozległe widoki w stronę Zawoi i pasma Jałowca.
Idealne miejsce na chwilę medytacji ;)
Ale za długo nie mogliśmy tam poleniuchować, wszak zdobyliśmy tylko Małą Babią
Górę, a czekała nas jeszcze ta „duża”...
Pomiędzy Małą Babią Górą a Babią Górą powtarzałem odcinek, którym szedłem
21 czerwca rok temu, tylko że w przeciwnym kierunku. Wówczas podczas przejścia
tego odcinka pogoda radykalnie poprawiła się z pochmurnej na słoneczną. Tym
razem było na odwrót – z każdą minutą gęstniały nad nami chmury, niektóre
naprawdę ciemne. Na wschód od nas, nad Mosornym Groniem, panowała jeszcze ładna
pogoda.
Natomiast na zachód, nad masywem Pilska, kotłowały się burzowe chmury.
Grzmotów od nich nie słyszałem, ale dwa razy z nich błysnęło. Trochę się
obawialiśmy, czy burza nie złapie nas na szczycie Babiej Góry, gdzie
powierzchnia jest bardzo odsłonięta i nie ma gdzie się schronić.
Na szczęście burza minęła nas od północy, a my zdobyliśmy szczyt Babiej
Góry bezpiecznie, bez deszczu, za to przy – tradycyjnie w tym miejscu – mocno hulającym
wietrze. Bardzo zmęczeni przeszło już siedmiogodzinną wspinaczką, położyliśmy
się na trawie lekko poniżej szczytu i oddaliśmy się degustacji wziętemu z sobą
piwa, które smakowało wyśmienicie jak nigdy po takim wysiłku i przy takich
widokach:
Było widać nawet Tatry, które co chwila pojawiały się i znikały pod
przechodzącymi nad nimi porozrywanymi chmurami. Niestety Tatry nie chciały
wyjść na zdjęciach, za to udało mi się ustrzelić fotkę rozległej panoramy
Kotliny Orawskiej z wielkim jeziorem w środku:
Mogliśmy z szczytu pomachać wcześniej zdobytej
Małej Babiej Górze:
Chętnie byśmy dłużej poleniuchowali na szczycie Babiej Góry, gdyż czasu do
odjazdu powrotnego busa z Przełęczy Krowiarki mieliśmy wciąż sporo. Niepokoiła
nas jednak pogoda, która była wciąż bardzo niestabilna, i nie chcieliśmy by nas
złapała burza na odsłoniętym grzbiecie górskim pomiędzy Babią Górą a
Krowiarkami. Rozpoczęliśmy więc zejście. Mimo obecnych wysokich temperatur i
obfitych opadów sprzed tygodnia, na zejściu z Babiej Góry wciąż ostał się jeden
ogromny płat śniegu, po którym nie tyle
schodziliśmy ile bardziej zjeżdżaliśmy niczym na nartach (bądź na bardzo
lubianym przez Seana snowboardzie).
Im niżej schodziliśmy, tym więcej otaczało nas kosodrzewiny. Jej zieleń, w
połączeniu z barwami niedalekiego pasma Policy nad którym plamy słońca
przeplatały się z cieniem, dawała prawdziwy festiwal różnych odcieni koloru
zielonego.
Na Sokolicy (1367 m n.p.m.) jest platforma widokowa, z której jest jeszcze
lepszy widok na pasmo Policy.
Był również widok do tyłu na majestatyczną „Królową Beskidów”...
... która na pożegnanie, jakby chcąc nadrobić swoją wcześniejszą łaskawość,
wysyłała prosto w naszą stronę złowieszczą czarną chmurę:
Nie było innej opcji jak szybko się ewakuować w dół. Od Sokolicy do
Krowiarek szlak schodzi kamiennymi stopniami przez las, więc na szczęście nie
jest już tak odsłonięty. Chmura przeleciała nad nami, przynosząc silne porywy
wiatru i parę grzmotów, jednak – o dziwo – wciąż na nas nie spadła tego dnia ani
jedna kropla deszczu!
Gdy dotarliśmy do Przełęczy Krowiarki o 16:35 – 9 godzin i 20 minut od
rozpoczęcia naszej wycieczki – znów świeciło słońce. Zakupiłem od miejscowych
sprzedawców całe mnóstwo pysznego sera typu bundz, którym rozkoszowałem się w
domu przez kolejnych kilka dni :) A już o 16:45 mieliśmy odjazd busa do Suchej
Beskidzkiej. Tam zjedliśmy przepyszną kolację w słynnej karczmie „Rzym”,
wspominając jednocześnie naszą poprzednią wizytę w tej karczmie po wycieczce na
Żurawnicę 30 listopada, w całkowicie odmiennej aurze. A deszcz, po prawie całym
dniu oszczędzania nas, złapał nas dosłownie w ostatnim momencie ;) Gdy
pokonywaliśmy odcinek z karczmy „Rzym” do przystanku autobusowego – dosłownie kwestia
paru minut spaceru – z kolejnej burzowej chmury lunęła na nas nagle taka ściana
deszczu, że w ciągu kilku sekund byliśmy przemoknięci do suchej nitki! Całe
szczęście, że już czekał na przystanku bus do Bielska-Białej. Całą drogę
powrotną jechaliśmy w mokrych ubraniach, ale na szczęście nie przeziębiliśmy
się od tego, a od razu po powrocie do domu mogliśmy się przebrać w suche ciuchy
i oddać się zasłużonemu odpoczynkowi.
Podsumowując, drugi raz udało mi się zdobyć Babią Górę i po raz drugi „Królowa
Beskidów” była dla mnie nadzwyczaj łaskawa. Tyle już słyszałem o jej
perfidności, o tym jak ściąga na siebie chmury, burze i mgły, a tymczasem cały
dzień deszcze i burze ją omijały, jakby specjalnie dla nas :) Dzięki temu
mogliśmy w spokoju nacieszyć się z niej wspaniałymi widokami. Podobnie jak 21
czerwca rok temu, gdy mimo ogólnie ponurej pogody chmury zaczęły się rozpraszać
gdy byliśmy na szczycie Babiej Góry. Chyba Królowa Beskidów mnie lubi ;) Nie
wiem kiedy – i czy w ogóle – na nią wrócę... ale powiem szczerze, że
niespecjalnie mi się do tego spieszy. Moje dotychczasowe dwie wyprawy na nią
były tak fantastyczne, że nie sądzę aby ewentualna kolejna mogła je przebić.
Chyba więc lepiej jak póki co pozostanę z wspaniałymi wspomnieniami z dni
21.06.2014 i 30.05.2015... to są chwile, których nigdy nie zapomnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz