Powracam do pisania bloga po gigantycznej przerwie, o której wszyscy wiemy
czym była spowodowana: pandemią koronawirusa. Gdy ostatnim razem pisałem
relację z pierwszej beskidzkiej wycieczki w 2020, ostatniego dnia stycznia, w
życiu bym nie przypuszczał że coś takiego się wydarzy i namiesza tak bardzo na
świecie. Chyba dla każdego z nas to był trudny czas, a ci którzy – tak jak ja –
uwielbiają spędzać czas na łonie natury, musieli szczególnie boleśnie odczuć
okres prawie trzech tygodni w kwietniu, kiedy nie było wolno nawet pójść do
parku czy lasu. Góry w tym czasie „odpoczęły” od ludzi.
Od końca kwietnia stopniowo luzowano restrykcje, ale mieszkając w Warszawie
nie miałem jeszcze odwagi, żeby zdobyć się na wypad w góry na południe Polski.
Wiele godzin w pociągu bądź autobusie, w trakcie których mógłbym się zarazić...
Po prostu bałem się, ale z czasem ten strach przechodził. W czerwcu przestałem
się izolować, zacząłem dużo wychodzić na miasto u siebie w Warszawie, spotykać
się znów z ludźmi. I razem z dwójką przyjaciół, którzy akurat mieli wolne od
pracy/studiów w ostatnich dniach czerwca, wpadliśmy na pomysł, aby wspólnie w
tym czasie pojechać w góry :)
No i dlatego piszę do Was dziś z Rabki-Zdroju, a dokładniej z pogranicza
Rabki-Zdrój i Chabówki, gdzie przebywamy od kilku dni. Moi towarzysze wyjadą
pojutrze, a ja zostaję jeszcze kolejne kilka dni. Pracuję zdalnie i muszę tu
spędzać sporo godzin przed komputerem, ale i tak jest cudownie! Spokój, piękne
widoki za oknem i świeże górskie powietrze. W takich warunkach pracuje się o
wiele przyjemniej. Przyjechaliśmy na południe Polski w czwartek, ale pierwszą
noc spędziliśmy nie w Rabce, tylko w schronisku na Turbaczu w Gorcach. W tym
wpisie opiszę nasz pierwszy dzień w Gorcach i moją pierwszą górską wyprawę po
wielomiesięcznej przerwie, a jednocześnie moją pierwszą w życiu wyprawę w
Gorce.
Przed południem w czwartek przyjechaliśmy do Nowego Targu, a około południa
dojechaliśmy miejskim autobusem do dzielnicy Kowaniec, z której startują dwa
szlaki na Turbacz – zielony i żółty. My wybraliśmy zielony. Co to było za
wspaniałe uczucie znaleźć się na górskim szlaku! Coś, co jeszcze pół roku temu
zdawało się oczywistością... a teraz chyba wszyscy doceniamy to jeszcze
bardziej, po tym jak przez pewien czas te góry zostały nam przymusowo zabrane.
Moje pierwsze zdjęcie z tej trasy przedstawia typową górską kapliczkę i myślę,
że to bardzo odpowiednie – bo naprawdę było za co dziękować Matce Bożej, że
nasz kraj w tym czasie nie został zbyt mocno dotknięty pandemią i dzięki temu
możemy teraz znów mieć swobodę.
Kolejne zdjęcie z szlaku również o tematyce religijnej: pomnik i kapliczka
ku czci św. Maksymiliana Kolbe.
Z jednej strony cieszyłem się niesamowicie z obcowania z górami po długiej
rozłące, ale z drugiej byłem w fatalnej kondycji fizycznej, a do tego na
plecach miałem ciężki plecak, m.in. z laptopem który był konieczny do mojego
zdalnego nauczania. Bardzo się namęczyłem na tym podejściu na Turbacz. Na
szczęście czasu mieliśmy pod dostatkiem i mogliśmy robić sobie częste przerwy.
Szlak prowadził lasem, od czasu do czasu przecinając malownicze polany i hale.
Ponieważ to były południowe stoki Gorców, panoramy były przede wszystkim na
Tatry. Ależ się za takimi panoramami stęskniłem! Na zdjęciach może Tatry nie
wyszły bardzo wyraźnie, ale przynajmniej w ogóle je widać.
Pojawiły się również panoramy na Jezioro Czorsztyńskie:
Kolejna przydrożna kapliczka – ta z kolei upamiętnia walczących w Gorcach
żołnierzy AK.
Niedługo po 16:00 osiągnęliśmy nasz cel, czyli schronisko na Turbaczu. Z
każdej strony schronisko jest otoczone pięknymi panoramami, ale mi osobiście
najbardziej spodobała się ta od wschodu, tam gdzie Główny Szlak Beskidzki
biegnie dalej w stronę Beskidu Sądeckiego.
Nocleg na Turbaczu był trochę drogi jak na górskie schronisko – 80zł od
osoby. Ale nie narzekaliśmy, bo mieliśmy tam wygodne łóżka i ogólnie naprawdę
dobre warunki. Resztę dnia spędziliśmy na wypoczynku, w tym także na spaniu (bo
wstaliśmy o 4 rano, aby wyjechać z Warszawy, więc czuliśmy się trochę przez to
rozbici). Około 20:30, gdy moi towarzysze smacznie sobie spali, wyszedłem
obejrzeć zachód słońca. Aura w tym czasie znacznie się zmieniła – zamiast
słonecznej popołudniowej sielanki widocznej na poprzednim zdjęciu, od wschodu
napływały ciężkie burzowe chmury. Przewalając się nad Gorcami i podświetlane
przez zachodzące słońce, wyglądały bardzo spektakularnie!
Przeszedłem się kawałeczek na północną stronę schroniska, gdzie pomiędzy
drzewami widać było Halę Turbacz i Czoło Turbacza, a także zachodzące słońce.
Nieczęsto mam okazję być w górach na zachodzie słońca. Choć ten był nieco
ograniczony przez drzewa, i tak był przepiękny. Wróciłem do schroniska ciesząc
się na wschód słońca, który mieliśmy w planach obejrzeć następnego ranka. Burze
ostatecznie rozpadły się nad Gorcami, noc stała się bezchmurna i gwiaździsta,
więc czuliśmy że będzie co oglądać nazajutrz o 4:35 :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz