Czwartkowe wstawanie o 4, aby wyjechać z Warszawy, z jednej strony
wykończyło nas, ale z drugiej strony wprowadziło nas w rytm wczesnego wstawania
i wczesnego kładzenia się spać. Dzięki temu było nam o wiele łatwiej wstać na
piątkowy wschód słońca na Turbaczu :) Chociaż naprawdę niewiele zabrakło, aby z
tego wschodu słońca nic nie wyszło. Budzik nastawiony na 4, budzimy się,
wyglądamy przez okno, a tam... gęsta mgła! No trudno, skoro nie będzie czego
oglądać to wracamy do łóżek i pośpimy jeszcze chociaż godzinkę. Ale coś
instynktownie obudziło mnie ponownie o 4:30, równo 5 minut przed porą wschodu
słońca. I coś niesamowitego – niebo nad Turbaczem oczyściło się! Szybko
ubieramy się i udajemy się na zewnątrz. Od wschodu, tam gdzie poprzedniego
wieczoru wisiały dramatyczne burzowe chmury, ponownie wisiała groźnie
wyglądająca chmura – ale to była tylko odchodząca mgła. A zza niej wschodziło
słońce. Widok był nieprawdopodobnie piękny i w realu wyglądał jeszcze lepiej
niż na zdjęciach.
Po tej wczesnej i wyjątkowo pięknej pobudce zaczęliśmy pakować manatki, aby
jak najprędzej ruszyć na szlak. Mieliśmy kilka powodów, aby zejść do
Rabki-Zdrój jak najwcześniej: od południa zapowiadano gwałtowne burze, wtedy
miały też wystąpić wysokie temperatury w których byłoby nieprzyjemnie wędrować,
a poza tym o 13:00 miałem pracę i musiałem już o tej porze być zalogowany na
internecie w naszej kwaterze. Tak więc udaliśmy się w drogę o wczesnej porze,
kiedy jeszcze cały świat spał. Nad Turbacz znów powróciła mgła – naprawdę
mieliśmy szczęście, że ten wschód słońca o 4:35 akurat wstrzelił się w okienko
pogodowe pomiędzy dwiema falami mgły! Przez słabą widoczność nie bardzo było co
oglądać z szczytu Turbacza, ale chyba nie robiło to wielkiej różnicy ponieważ
ten szczyt i tak jest zalesiony.
Całą drogę do Rabki mieliśmy schodzić czerwonym szlakiem, czyli Głównym
Szlakiem Beskidzkim. Słyszałem, że ten odcinek GSB jest bardzo popularny, ale o
tej porannej porze nie było na nim nikogo prócz nas. Cudowne uczucie. A wokół
nas toczyła się efektowna walka słońca i mgły.
Nasze komicznie długie cienie :)
Miejsce katastrofy samolotu, który 25 maja 1973 rozbił się nad Gorcami w
ekstremalnie trudnych warunkach pogodowych – szalała tam wtedy śnieżyca, co
nawet w górach można uznać za anomalię o tej porze roku. Była trójka pasażerów,
z których jedna niestety zginęła.
Na trasie mieliśmy dwa schroniska, z czego bardzo się cieszyliśmy, bo to
były idealne miejsca na postoje i odpoczynek. Pierwsze to schronisko na Starych
Wierchach.
A drugie to klimatyczna bacówka na Maciejowej.
Z Maciejowej roztaczały się sielankowe panoramy na okolice:
Czym by była górska wycieczka bez co najmniej jednego zdjęcia kapliczki –
tym razem z wizerunkiem Ojca Świętego:
Po odpoczynku i drugim śniadaniu na Maciejowej, oraz szybkiej partyjce
szachów, zaczęliśmy schodzić do Rabki-Zdrój. Ten odcinek szlaku był wyjątkowo
widokowy. Zwłaszcza byłem pod wrażeniem panoram na zupełnie mi nieznane obszary
Beskidu Wyspowego.
Na dalszym planie Luboń Wielki, a na pierwszym planie baca z kozami :)
Na łąkach nad Rabką trwało idylliczne letnie przedpołudnie...
Aż tu nagle centralnie nad nami utworzyła się burza! Rozwinęła się
niesamowicie szybko. Już na drugim z powyższych zdjęć widać jej pierwsze
oznaki. Miało grzmieć od południa, no ale burza się pospieszyła i przyszła już
o 11:30. Trochę się baliśmy, bo byliśmy na otwartym terenie. Na szczęście do
zabudowań Rabki-Zdrój było niedaleko, a gdy znaleźliśmy się wśród nich burza
szybko przeszła. Lecz na horyzoncie zaczęły kotłować się kolejne groźne chmury,
więc nie zwlekaliśmy tylko dość prężnie przeszliśmy do centrum Rabki, a
następnie główną drogą do granicy z Chabówką. Tu znajduje się nasza kwatera, w
której nadal przebywamy. Mogę ją polecić („Pokoje Gościnne U Lucy”) – warunki
są naprawdę dobre, ceny tanie, właścicielka sympatyczna, a lokalizacja bardzo
dogodna, bo niedaleko stacji kolejowej Chabówka. Stąd będziemy mieli naszą bazę
wypadową na kolejne górskie wycieczki, o których będę pisać w najbliższych
dniach :)